niedziela, 8 czerwca 2014

Tropikalne ulewy


No może przesadziłam z tymi tropikami, bo południe Brazylii się do nich nie zalicza, ale ulewy mają tu niczego sobie. 
Ponieważ nasze miasto leży na terenie pagórkowatym, niższe jego partie zalewają od kilku dni nocne deszcze. Mój ulubiony park Barigui nie nadaje się już do biegania, bo około 30% trawników i kilkaset metrów ścieżek ścieżek znalazło się pod wodą.


 

Za to pojawiło się mnóstwo ptaków. Dziś zamiast biegania, urządziliśmy rodzinne tropienie zwierząt. Niestety gryzonie się pochowały (jeśli nie potopiły), ale ptaki pozowały jak nigdy.








Ten długonogi ptaszek też uwielbia brodzić po wodzie ;)

wtorek, 3 czerwca 2014

Churrasqueiras



 


Brazylijczycy imprezują przy grillu. Jeszcze nie byłam na przyjęciu innego typu i pewnie takie są rzadkością, jeżeli w ogóle się zdarzają. Churrasqueiras, czyli grille to stoły z paleniskiem w parkach publicznych, ale także specjalnie do tego przeznaczone sale w apartamentowcach czy oddzielne budynki na osiedlach domków jednorodzinnych. Można tam zaprosić gości i nie martwić się sprzątaniem mieszkania ;).
Ostatnio zaliczyliśmy kolejne takie spotkanie. Tym razem inne grono znajomych, stroje sportowe, o czym nie wiedzieliśmy i odstawiliśmy się ciut za bardzo i jak zwykle pyszne jedzenie. Jednak tym razem danie główne, czyli wielki kawał mięcha, który leżał na grillu kilka godzin był twardy jak podeszwa. To było niespotykane, bo jeszcze nie zdarzyło mi się tu trafić na coś niesmacznego. Ale reszta dań była pyszna. Za to z napojami znów nas zaskoczyli. Co prawda mężuś przezornie otworzył dla nas butelkę wina jeszcze przed wyjściem, wiedząc, że na imprezie wina dużo nie będzie, ale nie spodziewałam się dwóch butelek na 10 osób. Poza tym było jeszcze piwo w dużych ilościach i caipirinhia. Ten popularny tutaj drink został podany w dużym kuflu, sztuk jeden! i kto chciał, mógł się częstować. W ten sam sposób podano yerba mate: w jednym mate (kubku) i jedną bombillą (słomką) dla wszystkich. Chyba nigdy nie zrozumiem, czemu Brazylijczycy podają jedną szklankę dla wszystkich, przecież mają tu szklanki. Z resztą żaden Polak nie byłby również zadowolony ze sposobu podawania piwa. Bo choć w tym przypadku każdy ma swoją szklankę, jest ona mniejsza niż szklanka do herbaty.
Kolejne zaskoczenie to długość trwania imprezy. U nas siedzi się do późna lub dopóki jest alkohol, tu się wszyscy rozchodzą zaraz po posiłku. Najczęściej wszyscy na raz, jakby się na jakieś hasło umówili, czy jak!? Kiedyś zostaliśmy zaproszeni na mecz do sąsiada. Mecz się skończył, a goście się rozeszli, mimo że to było dopiero sobotnie popołudnie.
To, co mnie urzeka w tutejszych churrasqueiras, to muzyka. Choć przy zwykłych spotkaniach nadal zmuszana jestem do wysłuchiwania muzy z komórek i każdy się dziwi, czemu ja się czepiam jakości dźwięku (naprawdę nie mogę się skupić na rozmowie, kiedy w tle rzęzi choćby najlepszy smartphone i nikt mnie nie przekona, że da się tego słuchać bez dodatkowych głośników) , to większe okazje są dla nich warte zaproszenia kapeli. I wtedy klimat jest niepowtarzalny! W minioną niedzielę nasi sąsiedzi chrzcili dziecko i z tej okazji urządzili grilla nad naszym osiedlowym basenem. A w tle słychać było sambę na żywo. Kto chciał, śpiewał z muzykami, inni rozmawiali, aromat pieczonego mięsa rozchodził się po okolicy… hmm…

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Szkoła szkole nie równa






Nasza Mała zaczęła naukę w miejscowej placówce prawie od razu po przyjeździe. Wybraliśmy prywatną szkołę międzynarodową, żeby nasze dziecko miało szansę nauczenia się nie tylko portugalskiego, ale również angielskiego. Trochę złorzeczyłam, że po co jej ten portugalski i to jeszcze w wersji brazylijskiej, bo w Europie to naprawdę mało popularny język, a nawet jeśli przydałby jej się w życiu zawodowym, to i tak zdąży go zapomnieć zanim dorośnie itp., itd. Chciałam Małej oszczędzić stresu, ale się nie dało i nie żałuję. Bo mózg tak samo jak ciało na siłowni podczas ćwiczeń rozwija się najbardziej właśnie podczas nauki. Poza tym ta nasza dziewczynka jest bardzo towarzyska i dzięki lokalnemu językowi będzie miała szansę nawiązać jakieś znajomości czy pobawić się z dziećmi na podwórku.
Tak więc Mała po szła do szkoły. Popłakałam się, kiedy zostawiałam ją w klasie z nauczycielką, której nie potrafiłam nawet zrozumieć. Zaskoczyło mnie jednak, że na widok nowej uczennicy dzieci reagowały zaciekawieniem i serdecznością. Co chwila ktoś naszą Małą przytulał lub głaskał i to nie tylko jej rówieśnicy, ale również dorośli. Taki to już dotykalski naród ;) Ale dzięki temu miałam poczucie, że mojemu dziecku krzywda się nie stanie, że zawsze ktoś ją pocieszy i ktoś jej pomoże. No i rzeczywiście, pierwsze siusiu robiła pod obstawą wszystkich dziewczynek z klasy. Wszystkie chciały jej pokazać, gdzie jest toaleta.
Minął ponad miesiąc, a nasza córka robi za gwiazdę w brazylijskiej szkole ;) Jako wysoka i bardzo jasna blondynka bardzo się wyróżnia na tle śniadych i drobnych kolegów. Załapała kilka słów w obu obowiązujących językach, ale ciągle mówi do wszystkich po polsku. Tak jest przecież łatwiej, niech się inni uczą prawda? Jest w centrum uwagi tak samo, jak była w polskiej szkole, ma swoje przyjaciółki, (których imion nawet nie stara się zapamiętać) i swój świat. Ma już nawet pierwszego poważnego adoratora. Oczywiście nie obyło się bez drobnych zgrzytów, bo Mała wzbudza zazdrość wśród dziewczynek. Niektóre robią jej czasem drobne złośliwości. No i zostaliśmy poproszeni, o kupienie jej jednoczęściowego kostiumu na basen, bo miała sportowe bikini, więc wszystkie jej koleżanki też chciały mieć odkryte brzuszki. W te pędy kupiliśmy jej, co trzeba. Bo choć cieszę się, że moje dziecko jest popularne w szkole, to uczę ją też, że nadmierne wyróżnianie się przysporzy jej wrogów. Z tego też względu nie pozwalam jej zbierać do szkoły najlepszych zabawek. Kosztowały pewnie połowę tego, co tutejsze, ale są lepszej jakości, więc również wzbudzają ogromne zainteresowanie. Nie jestem zadowolona, że uczę córkę konformizmu dla jej własnego dobra. Wolałabym, by szła przez życie przebojem i nie oglądała się na zazdrośników. Pewnie jestem nadopiekuńcza, chcąc chronić ją przed złem całego świata, ale wolę konformizm nazywać empatią. Uważam, że nie kuje się ludzi w oczy tym, co się ma i to nie tylko w znaczeniu materialnym.
Trudno mi na tym etapie porównać polską szkołę do brazylijskiej. Tak naprawdę niewiele wiem państwowych szkołach. Jedną mamy za płotem i niestety wygląda strasznie! Jak więzienie!

Zajęcia w niej zaczynają się około 7:30 a ostatni dzwonek rozbrzmiewa o 21:30. Pewnie mają ze trzy zmiany. Dzwonek to refren kawałka Avicii „Hey brother”, który na szczęście nie brzmi w tym wydaniu zbyt inwazyjnie, bo chyba bym oszalała słysząc go tak często. Każdą przerwę młodzież spędza na boisku grając w piłkę i jedyne, co widocznie ich łączy z uczniami szkoły prywatnej to mundurek. Właściwie to sportowy dres, nie mundurek. Każda szkoła ma swoje barwy i dzieciaki zza płotu biegają w bordowych spodniach.
Ze szkoły Małej jesteśmy na razie zadowoleni. Poza ciepłym przyjęciem i częstym przytulaniem, nasza córeczka ma zapewnione 3 posiłki i wspomniany już basen dwa razy w tygodniu. Basen jest w ramach lekcji wf-u, można go wybrać spośród 3 różnych zajęć. Poza tym jest tam bezpiecznie. Każde dziecko ma kartę magnetyczną, którą otwiera bramkę przy wejściu. Rodzic ma drugą i bramka nie otworzy się, jeśli obie karty nie zostaną odbite jednocześnie. Wszędzie stoi ochrona, teren szkoły też wymaga karty wjazdu. W parku na terenie szkoły jest całkiem duże jeziorko, nad którym, a jakże!, pasą się kapibary!
Na weekend dostajemy pracę domową, którą odrabiamy często razem z sąsiadami. Na naszym poziomie portugalskiego zadania dla sześciolatków bywają wyzwaniem. Pierwszej pracy domowej nie tknęliśmy w ogóle! Teraz razem czytamy książki wypożyczone ze szkolnej biblioteki. Są zdecydowanie na moim poziomie, bo mają jedno zdanie na stronę ;) No a niedługo czekają nas ferie zimowe, które spędzimy w Polsce. W tym roku dzieci mają dwa razy dłuższe wakacje ze względu na mistrzostwa świata. Czyż to nie jest cudowny kraj?!