piątek, 9 stycznia 2015

Paranagua - miasto portowe

 

Stan Parana, którego stolicą jest Kurytyba, swoją nazwę wziął od jednego z najstarszych (1648r) miast w Brazylii. Paranagua może się poszczycić jednym z największych portów w kraju, jest też ośrodkiem przemysłu drzewnego i spożywczego. Niestety najstarsza część miasta, pamiętająca kolonizację, lata świetności ma już dawno za sobą. To mnie z resztą nie przestaje zadziwiać w tym kraju, jak niewiele zabytkowych kamienic odrestaurowano. Najczęściej stoją zabite dechami, najwyżej na parterze mieszczą się jakieś sklepiki. W Kurytybie kontrast jest ogromny, bo te stare kamieniczki poprzeplatane są nowoczesnymi wieżowcami.
Paranagua leży w zatoce i u ujścia rzeki Itabere. Wzdłuż brzegu jest najwięcej starych budynków, a także pomostów, przy których toczy się ożywione życie handlowo-usługowe. To stąd można popłynąć wynajętą łódką na pobliskie wyspy. Najpiękniejszą z nich jest Ilha do Mel, o której też kiedyś napiszę.

Poniżej kilka zdjęć z naszej malowniczej wycieczki.
















czwartek, 8 stycznia 2015

Łódź



Kilka dni temu moja sąsiadka zapytała mnie, który kraj bardziej mi się podoba: Szwecja czy Brazylia i nie mogłam jej odpowiedzieć, że Szwecja. To są kraje i światy, których nie da się porównać, leżą na dwóch biegunach
W Brazylii nie żyje się łatwo, szczególnie Europejczykom. Wszelkie formalności załatwia się tu tak samo długo i zawile jak w Polsce, albo nawet gorzej. Nikt i nigdzie nie mówi po angielsku ani obsługa lotniska ani pani w banku. Bezpiecznie nie jest, a rozwarstwienie społeczne jest ogromne. Ale nie jest to kraj trzeciego świata. Po ulicach chodzą normalni ludzie, którzy robią zakupy, chodzą do restauracji, odprowadzają swoje dzieci do szkoły. W sklepach jest mniej więcej to samo, co w Europie, co tylko potwierdza moją teorię, że świat to globalna wioska.
To, co sprawia, że jest trudno i wspaniale jednocześnie, to ludzie. Jak już wspominałam, sąsiedzi przygarnęli nas do swojego grona przyjaciół prawie od razu. Chodzimy do siebie nawzajem na imprezy, urodziny naszych dzieci, jeździmy razem na wakacje. Wszyscy są serdeczni, otwarci i bardzo pomocni. Ale ich luz i "tumiwisizm" bywa powalający.
Ostatnio spędziliśmy tydzień w ośrodku wypoczynkowym gdzieś w dżungli. Zwiedziliśmy piękną jaskinię, a innego dnia wybieraliśmy się na rafting. Dostaliśmy hasło, że wychodzimy za 5 min. Pędem się zebraliśmy, wsiedliśmy do samochodu i czekamy.... kolejne 50min. Bo to, co dla nas oznacza 5 min, innych w ogóle nie determinuje do pośpiechu. Pablo dostał szczękościsku, a to przecież żadna nowość, powinien być przyzwyczajony. Dojechaliśmy na miejsce zbiórki, spytaliśmy przewodnika, czy potrzebujemy coś wziąć ze sobą, ale zaprzeczył. Dwie godziny później okazało się, że po pierwsze wycieczka potrwa 6 godzin, po drugie o raftingu nie ma mowy, to była wycieczka szlakiem wodospadów, w górę rzeki, a po trzecie powinniśmy byli wziąć ze sobą lunch, ale zostawiliśmy go w aucie za radą przewodnika z resztą. I wtedy wszyscy uczestnicy wycieczki, którzy do tej pory nie zamienili z nami nawet słowa (z wiadomych względów) wyciągnęli swoje jedzenie i napoje i się z nami podzielili! A wycieczka okazała się najpiękniejszą i najbardziej fascynującą w moim życiu. Brazylia jest przepiękna.
Po powrocie do ośrodka i do naszych przyjaciół, opowiedzieliśmy im o wszystkim i dowiedzieliśmy się kilku ciekawostek. Oni uważają, że zarówno obecny, jak i wszystkie poprzednie rządy były do niczego. A to ci nowina ;) Czyżby kolejna rzecz łącząca ich z Polakami? ;) Poza tym powiedzieli nam, że Brazylii nie kolonizowali najlepsi Portugalczycy, przedstawiciele elit i arystokracji, tylko przestępcy i wyrzutki. Stąd nie miał ich kto nauczyć, jak być punktualnym czy obowiązkowym.
Zaskoczyło mnie też młodsze pokolenie. Rozmawiałam z siedemnastoletnią dziewczyną, która biegle włada angielskim i jest fajną i inteligentną młodą kobietą. Poradziłam jej, żeby nauczyła się jeszcze hiszpańskiego, bo jest bardzo podobny do jej ojczystego języka, przez co będzie jej łatwiej. A ona zrobiła wielkie oczy i spytała po co! Wtedy ja zrobiłam wielkie oczy! Przecież w Ameryce Południowej wszystkie kraje są hiszpańskojęzyczne za wyjątkiem Brazylii właśnie. I oni się nawzajem nie rozumieją, a przecież utrzymują chyba jakieś kontakty handlowe?!
I wtedy przypomniał mi się młody facet, który w miasteczku nad oceanem nagabywał ludzi, żeby weszli do jego knajpy. Zamieniliśmy kilka słów w naszej łamanej portugalszczyźnie i on nam powiedział, że gdyby znał angielski, miałby dużo większą łódź, niż teraz. Co go powstrzymuje, żeby się nauczyć i kupić większą łódź, chyba nigdy nie zrozumiem. Mój cel na następny rok, to doszlifować portugalski, a do domu chcę wrócić również z hiszpańskim