środa, 2 września 2015

Kuchnia cześcią kultury


Rzuciłam się z motyką na słońce, czyli sama przygotowałam imprezę na prawie 30 osób.
Byliśmy w Polsce i przywieźliśmy ze sobą trochę wódki. Nasi brazylijscy przyjaciele czekali na zaproszenie, więc postanowiłam przy tej okazji zapoznać ich trochę z polską kuchnią. Pracowałam ze 3 dni i wciąż bolą mnie stopy od stania w kuchni, ale było warto. Tylko zaskoczyło mnie to, co tak naprawdę miało wzięcie wśród lokalesów.

Upiekłam schab z czosnkiem i pasztet. Do tego na przystawkę był (niestety nie słony) chleb żytni na zakwasie, smalec i ogórki. Podsmażyliśmy też śliwki w boczku, a gości witaliśmy w drzwiach Żubrówką z sokiem jabłkowym. No i co było do przewidzenia, niemodny już u nas drink skończył się najszybciej. Smalcu prawie nie ruszyli, ale chleb, ogórki i schab znikły. Pasztetem zachwycali się wszyscy, którzy odważyli się go spróbować.
Przygotowałam ponad 150 pierogów i te z mięsem bardzo im smakowały, ale największą furorę zrobiła fasolka po bretońsku. Reklamowałam ją jako polską feijoadę, bo przecież podstawą ich diety jest fasola, ale zazwyczaj niezbyt doprawiona. A moja fasolka należy do pikantnych i mimo tego wylizali garnek do czysta. A ja zostałam z wielkim zapasem żeberek, które kupiłam dla tradycjonalistów, nie potrafiących się odnaleźć bez kawałka mięcha w ręku. Jednym słowem zjedli i wypili dokładnie to, co liczyłam, że może zostać. Nawet Żołądkowa Gorzka została rozpracowana w kilka minut, a czysta została.

Uśmieliśmy się trochę sami z siebie, kiedy już po podaniu wszystkich dań i deserów, postanowiliśmy potańczyć. Tak naprawdę zainspirował nas sąsiad Polak, który na rauszu nie usiedzi w miejscu. Bardzo się starał zatańczyć choć z jedną z zaproszonych pań, ale piszczały panicznie i żadna tyłka nie podniosła. Chcąc go trochę wesprzeć, sami wyszliśmy na parkiet, pokazać "dzikusom", że taniec to zabawa ;) Zatańczyliśmy typowo po weselnemu ze wszystkimi przejściami, obrotami i innymi figurami, a zebraliśmy oklaski niemalże jak para w "Tańcu z gwiazdami". A zabawne było to, że już pod koniec naszej polki galopki byliśmy zdyszani i pół żywi. Stare dziadki się z nas zrobiły ;-p
Niestety nie zainspirowaliśmy żadnej z koleżanek i nadal nie widziałam Brazylijczyków tańczących.
Ale właśnie dostaliśmy zaproszenie na ślub i wkrótce się przekonamy. Podobno na weselach tabu zostaje przełamane i Brazylijczycy tańczą ;)

Dziwna rzecz te smaki - lubimy to, co zwykliśmy jadać jako dzieci. Podobnie jest z kulturą. Naprawdę nie rozumiem, czemu tu nikt nigdy nie poderwie się do tańca. Tak jak nie jestem w stanie odgadnąć, co będzie smakowało Brazylijczykom, tak nie rozumiem ich wszystkich żartów i nie puszczam muzyki, którą lubią najbardziej. Przestałam się już starać trafić w ich gusta i po prostu robię swoje. Ciekawe ile czasu musiałabym tu spędzić, żeby wczuć się w ich kulturę i zasymilować się tak do końca. Czy w ogóle udałoby mi się to kiedykolwiek? Przypomniały mi się słowa piosenki Lady Pank: "Wciąż  jestem obcy, wciąż bardziej obcy. Wciąż jestem obcy wam i sobie sam." Ot, życie ekspata.