środa, 10 maja 2017
Malujemy trawę na zielono ;)
Powoli pakujemy walizki, sprzedajemy rzeczy, naprawiamy drobne usterki w domu. Właściwie to nie powoli, w tej chwili narzuciliśmy już tempo, bo został nam tylko tydzień do wyprowadzki.
Ja pakuję walizki i umawiam fachowców, mąż załatwia formalności, Mała zaś odmawia współpracy i nie chce pakować zabawek.
Jestem fizycznie skonana, ale to pewnie bardziej z powodu emocji i nadmiaru spraw, bo przecież nie przerzucam worków z piaskiem. Spuściłam też trochę z tonu i nie chodzę już codziennie na siłownię. Jeszcze kilka dni i będzie po wszystkim.
Najgorsze chyba jednak czeka mojego ślubnego, który musi oddać dom agencji nieruchomości. Tu właściciel raczej nie bierze w tym udziału. Na spotkanie przychodzi spec od uszkodzeń i przez lupę sprawdza każde pęknięcie na ścianie, zapala każdą jedną żarówkę i upewnia się, że rury są drożne.
Malowanie po trzech latach, to normalna sprawa i nie ma z tym problemu. Gorzej, że agencja chce zarobić i obciąża wszystkich wynajmujących wszystkimi uszkodzeniami, nawet tymi, które ci zastali wprowadzając się. W Europie za takie praktyki pewnie by beknęli, ale tu to normalka i po prostu trzeba negocjować. Nóż mi się w kieszeni otwiera, ale jesteśmy przygotowani. Po pierwsze Pablo zrobił mnóstwo zdjęć, które dołączył do protokołu odbioru domu trzy lata temu. Oni pewnie do tego nie zajrzą przy wycenie, ale podstawa do negocjacji jest pewna. Poza tym wymieniliśmy każdą możliwą żaróweczkę w domu, gipsujemy każdą najmniejszą dziurkę w ścianie i upraliśmy nawet sofę i wykładzinę. Mam nadzieję, że nie dołożymy już do tego interesu, ale jak z doświadczeń znajomych wynika, że i tak się do czegoś przyczepią. Dobrze, że mnie przy tym nie będzie.
Dla właściciela to fajnie jest wynająć taką agencję, bo choć ponosi koszty obsługi, to przynajmniej chata jest jak nowa po każdym wynajmie i nie trzeba się martwić malowaniem i remontem. Jednak z mojego punktu widzenia to żadna przyjemność być klientem i wynajmującym.
Trochę mi smutno, czasem zbiera mi się na płacz. Ten wynajęty dom, był moim domem przez trzy lata. Nigdy już do niego nie wrócę. Nie wiadomo nawet, czy kiedykolwiek wrócę do Brazylii. Dobrze, że huk pracy zaprząta moje myśli bardziej niż pożegnanie. A tego ostatniego dnia, w drodze na lotnisko zacisnę zęby i spróbuję nie płakać ze względu na córkę. Dla niej ta przeprowadzka jest jeszcze trudniejsza niż dla mnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)