poniedziałek, 31 sierpnia 2015
Waluty
Jakimś cudem moje życie zależy teraz od kursu walut. Przynajmniej częściowo.
Obecna sytuacja polityczno-ekonomiczna Brazylii jest nieciekawa i niestabilna. Wybrana na drugą kadencję Prezydenta kłamała w żywe oczy podczas kampanii, a teraz okazało się, że budżet państwa się nie domyka, a ona pożyczyła pieniądze od banku, co jest niezgodne z prawem. Koszty życia zdrożały, prąd podskoczył dwukrotnie, spadła sprzedaż elektroniki, samochodów i AGD. Inflacja sięgnęła dziesięciu procent. Ludzie wyszli na ulicę i żądają usunięcia Dilmy ze stanowiska. Jakby tego było mało, dwie kolejne najważniejsze osoby w rządzie są zamieszane w gigantyczną aferę korupcyjną i lada chwila trafią do więzienia.
Efekt jest taki, że real leci na łeb na szyję, co jest bardzo korzystne dla wszystkich chcących odwiedzić Brazylię. W tej chwili złotówka ma prawie taką samą wartość, co waluta brazylijska. Niestety dla nas oznacza to dużą stratę, bo zarobione tu pieniądze prędzej czy później trzeba będzie do Polski przelać. Na szczęście mamy czas i nadzieję, że real znów wzrośnie.
Zdarza się, że chcę lub muszę zrobić drobne zakupy przez internet w Polsce. Do tej pory nie udało mi się tego dokonać przy pomocy lokalnej karty, ale zmieniliśmy bank (poprzedni wycofał się z Brazylii) i ta nowa karta ma działać cuda. No i się zaczęło.
Uwielbiam możliwość płacenia kartą przez internet. To najwygodniejsza dla mnie forma dokonywania płatności, choć rzeczywiście niesie za sobą pewne zagrożenia. Niezbyt byłam zadowolona, kiedy nasz polski bank wprowadził dodatkowe zabezpieczenia i za każdym razem muszę jeszcze wklepać kod, który dostaję sms'em. W kraju to żaden problem, ale tu płacę za roaming, więc nie uruchamiam w ogóle polskiej komórki. No chyba, że muszę. No i kasę też mamy tu, nie tam.
W naszym nowym banku dodatkowym zabezpieczeniem ma być karta kodów, którą musiałam aktywować przez internet. I tu pierwszy zgrzyt, bo strona jest tylko i wyłącznie po portugalsku. Jakoś dałam radę i przystąpiłam do płatności. Podałam na stronie operatora wszystkie dane, ale musiałam je wklepać ponownie po przekierowaniu na stronę banku. Potem podałam jeszcze PIN do karty i brazylijski PESEL. Na koniec kod z karty, ale nie ot tak sobie, to była raczej łamigłówka. Kod numer 10 miał kolejne cyfry 9985. W pierwszej kratce miałam potwierdzić, czy pierwsza cyfra to 9 lub 7, w drugiej miałam potwierdzić czy druga cyfra to 9 lub 4 itd. Żadnego wpisywania z klawiatury. Pewnie to bardzo bezpieczne rozwiązanie, ale nie ma szans, żebym jakiejkolwiek płatności dokonała po pijaku. Za dużo tych kodów, cyferek i zagadek w dziwnym języku. Jestem szczerze zdziwiona, że nie wymagali podania rozmiaru mojego obuwia, bielizny i dat urodzenia rodziców. Ale się udało, wszystko przeszło od razu, a moje życie stało się łatwiejsze o kolejną drobną rzecz. Nie do przecenienia.
Przy okazji przesyłania pieniędzy do Polski musimy się zmierzyć nie tylko z kursem reala, ale również dolara, bądź euro. Kompletnie się nie orientuję w tych przeliczeniach, nie mam do tego głowy i nie chcę mieć. Za to co miesiąc cieszę się, że kredyt na dom wzięliśmy w złotówkach. Owszem, zapięliśmy się z budżetem pod szyję, ale pieniądze ze sprzedaży mieszkania przeznaczyliśmy przede wszystkim na nadpłatę tego kredytu, nie na odpicowanie nowego domu. A teraz jeszcze spadły nam raty, bo wszystkim spadły stopy procentowe - frankowiczom też. Nie chcę nikogo oceniać, bo mam świadomość, że wiele osób wzięło kredyt we frankach, bo nie było ich stać na złotówkowy. To zrozumiałe, że każdy chce mieszkać na swoim, ale trochę się denerwuję, kiedy słyszę o pomaganiu akurat tym kredytobiorcom. Licząc te ostatnie lata i tak są do przodu względem nas, bo na początku płacili sporo mniej. No i nad nami nikt się nie lituje, że mamy duży kredyt i głównie z tego względu utknęliśmy w Ameryce Południowej na dobrych kilka lat.
Ale najlepiej będzie, jak się skupię na swoim kredycie i zapomnę o walutach. Jak znam życie, cały raban o kredyty we frankach w końcu ucichnie, a kiedy skończy się medialne bicie piany, okaże się, że jest jakiś rozsądny sposób, żeby pomóc potrzebującym.
Kursy walut też nie są ustalone raz na zawsze, politycy się zmieniają i prawdopodobnie wkrótce w ogóle zapomnimy o obecnej wartości reala. Jak się zastanowić, ile z tych wydarzeń będziemy pamiętać za 5 lat, to się nagle okaże, że przykładamy wartość nie tych rzeczy, co powinniśmy.
poniedziałek, 10 sierpnia 2015
Nieustająca festa
Weekendy są fajne, bo można poimprezować. Codzienne zawożenie Małej do szkoły, przywożenie z powrotem, lekcje portugalskiego, pranie, sprzątanie, prasowanie są po prostu nudne. Dopiero w weekend ludzie się aktywizują, wychodzą z domu czyli z mojego punktu widzenia: coś się dzieje!
Uwielbiam, kiedy coś się dzieje. W piątek odbyło się zebranie zarządu mojego klubu. Zaprosiłam dziewczyny do siebie i przygotowałam lunch. To było wyzwanie, bo miałyśmy pracować i jeść jednocześnie, czyli w grę wchodziły głównie przystawki. Trochę się napracowałam, ale goście byli zadowoleni.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem gościliśmy dwie pary i ich córki. Dziewczynki chodzą z Małą do jednej klasy i zostały u nas na noc. Dzięki temu mogliśmy posiedzieć z ich rodzicami trochę dłużej. Jeden model przydźwigał ze sobą wielki głośnik, bo akurat kupił sobie nowy mikrofon i chciał pośpiewać. I śpiewaliśmy wszyscy razem w środku nocy, choć nikt z nas nie grzeszy dobrym słuchem czy głosem. Serdecznie współczuję sąsiadom.
Przykrą niespodzianką była tylko pobudka, bo dzieciaki nie chciały dłużej pospać i o siódmej zaczęły harcować.
Na sobotę zaprosiła nas moja przyjaciółka na grilla. Rano ogarnęłam cały dom i pojechaliśmy na kolejną imprezę pod hasłem "Dzień Mojito". Lubię imprezy tematyczne ;-) ;-p
Jak zwykle nasze stare sprawdzone towarzystwo było gwarantem dobrej imprezy. Nie przewidziałam tylko, że na niedzielę wszyscy umówią się na kolejnego grilla.
Tak więc kolejny spędziliśmy jedząc i pijąc, ale tym razem wzbogaciłam się o dwa rewelacyjne przepisy. Jeszcze trochę i będę mogła otworzyć bloga kulinarnego!
Wczoraj w Brazylii obchodziliśmy Dzień Ojca i stąd tyle imprez. W zeszłym roku byliśmy na tę okoliczność w ładnym hotelu z dużym parkiem, ścieżkami zdrowia i basenem. Teraz też było miło i dobrze się bawiłam, ale jestem zmęczona. Pewnie się starzeję ;)
Jestem ledwo żywa i nie czuję się dobrze. Mam kłopoty z koncentracją i jestem po prostu śpiąca. Już od dawna noszę się z zamiarem zmiany diety. Ograniczyłam mięso, alkohol i wciąż walczę ze słodyczami, jem więcej produktów alkalizujących. Ale może pora na jakieś bardziej zdecydowane kroki. Może weganizm? No cóż, Brazylia to nie najlepsze miejsce na rozstanie z mięsem, ale przynajmniej nie będę tu tak marzła na diecie jak zdarzało mi się w Polsce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)