wtorek, 27 października 2015
Rio de Janeiro - pierwsza wycieczka
Rio to wielkie miasto pełne atrakcji, kulturalne i turystyczne serce Brazylii. A ja miałam tylko dwa dni na zwiedzanie.
Planuję więcej wycieczek do tego kultowego miasta, ale na początku skupiłam się na dwóch symbolach tej metropolii: Corcovado i Pao de Acucar.
Przyjechaliśmy do Rio w piątkowe, gorące popołudnie. Powinnam dodać, że to była zima, więc temperatura nie przekroczyła progu czterdziestu stopni. Było idealnie, ciepło i słonecznie. Ale czasu wystarczyło nam tylko na kolację i spacer po najbardziej znanej plaży świata: Copacabanie. Plaża jak to plaża, szeroka, piaszczysta i zatłoczona. Od miasta oddziela ją szeroki deptak w charakterystyczne biało-czarne fale ułożone z malutkiej kostki brukowej. Ten wzór powtarzany jest z resztą na wielu pamiątkach, szczególnie tych tekstylnych. Bluzki, chusty, torby w czarno-białe fale można kupić na każdym roku i na każdym stoisku tak samo jak kiczowatą figurkę Chrystusa odkupiciela.
Każdy hotel oferuje wycieczki do najbardziej atrakcyjnych turystycznie miejsc w Rio. My wybraliśmy opcję skróconą ze względu na dziecko. Mieliśmy się wyrobić w pół dnia, ale zeszło się dużo dłużej. W Brazylii nikt czasu nie mierzy ;)
Od znanego na całym świecie wzgórza Corcovado zaczęliśmy zwiedzanie następnego dnia. To koszmarnie zatłoczone miejsce, dlatego im wcześniej się tam pojedzie, tym lepiej. My byliśmy rano, a i tak trudno nam było zrobić sobie zdjęcie. Ludzie leżą u stóp pomnika, żeby objąć na jednym zdjęciu człowieka i wysoką, bo 38 metrową rzeźbę. Schody pod nią gwarantują lepszą perspektywę, ale chętnych do robienia fotek jest tak wielu, że czasem nie sposób uniknąć zepchnięcia z tych schodów. Oczywiście kilka fotek pstryknęliśmy, bo nie da się być w takim miejscu i odmówić sobie tego typu pamiątki.
W drodze pod górę zatrzymaliśmy się w miejscu, z którego roztaczał się widok na najsłynniejsze i bardzo malownicze favele. To tam kręcono sceny do "Szybkich i Wściekłych". Mimo tego osobiste zwiedzanie faveli nie jest bezpieczne i niektórzy ciekawscy turyści przypłacają je życiem. Nie ryzykowaliśmy.
Dużo bardziej podobała mi się góra Pao de acucar. To właściwie dwa wzgórza, na które można dostać się tylko kolejką linową. Pierwsze ze wzgórz ma świetne zaplecze gastronomiczne, ale to z drugiego roztacza się piękny widok na miasto.
Po drodze na oba wzgórza minęliśmy stadion Maracana, ale od wewnątrz najłatwiej go zobaczyć kupując bilet na mecz.
Zahaczyliśmy również o sambodrom, ale nie był to najciekawszy punkt wycieczki. Kawałek drogi z przestrzenią da widzów i prasy, z trybunami po dwóch stronach nie robi wrażenia w środku dnia i bez tej całej karnawałowej atmosfery i kolorowych dekoracji. To po prostu betonowa przestrzeń bez magii i uroku.
Na następny raz zostawiam sobie pozostałe, zwiedzanie dużo bardziej snobistycznych plaż i dzielnic niż Copacabana oraz kluby Bossa Nova. Bo na pewno tam wrócę, żeby poczuć atmosferę tego miasta w nocy. Rio nigdy nie zasypia.
Niestety ta zatłoczona metropolia nie jest bezpieczna ani tania. Może dlatego większość turystów odwiedzających Rio zwiedza je przy okazji biznesowych podróży do Brazylii. Żaden z uczestników naszej wycieczki nie był tam tylko na wakacjach. Wiem, bo przepytał nas przewodnik, który nie może się nadziwić, że jego miasto odwiedzają tylko biznesmeni.
W trakcie naszego pobytu w Rio doszło do kilku groźnych napadów. Lokalni bandyci zarzucają sieci na turystów. W dużej grupie otaczają swoje ofiary, spychając je chociażby do wody, jeśli akurat "polują" na plaży i zabierają wszystkie cenne przedmioty i pieniądze. To bardzo skuteczna metoda rabunku, ale ma swoich przeciwników. Mieszkańcy miasta żyjący z turystów dopuścili się linczu na złodziejach. To był pracowity weekend dla policji, a my mieliśmy szczęście, że nie padło na nas.
piątek, 9 października 2015
Wieża Babel
W głowie mam wieżę Babel. Zaczynam wątpić czy mam aż taką zdolność do języków, o jakiej przekonany jest mój mąż. Staram się jak mogę, ale po prostu mówię śmiesznie i mieszam wszystkie języki, które znam.
W domu rozmawiam po polsku, na siłowni i wśród dziewczyn z klubu tylko po angielsku, z sąsiadami, w szkole, sklepie... wszędzie mówię po portugalsku. Efekt jest taki, że zapominam polskich i angielskich słów. Nie umiem już pisać po angielsku: szybciej przypomnę sobie jak napisać "serce" po portugalsku niż po angielsku. Mam bałagan w głowie od codziennego używania trzech języków. Wyrobiłam już sobie odruch: na pytania zadawane w którymś z nich odpowiadam w tym samym. Nawet jeśli Pablo dla żartu zapyta mnie po portugalsku jak leci, przestawiam się natychmiast i kontynuuję rozmowę w tym wciąż przecież niewygodnym dla mnie języku.
To całe zamieszanie bywa nawet zabawne. Poszłam z dziewczynami na zakupy do sklepu z tkaninami. A. jest pół Szwedką-pół Francuzką, ale ma męża Brazylijczyka, z resztą jako dziecko mieszkała w Sao Paulo i płynnie mówi po portugalsku i w kilku innych językach. To ona jest najczęściej naszą tłumaczką. J. jest Szwedką pochodzenia chorwackiego, a E. Islandką. Stałyśmy sobie z J. przy jednym z materiałów i ona próbowała mi wytłumaczyć, że obije nim fotel. Ale nie pamiętała tego słowa po angielsku, zamiast tego padło: Fåtölj (szwedzki). Połapałam się od razu: A! Poltrona! (portugalski). Śmiałyśmy się z siebie dłuższą chwilę nadal nie pamiętając słowa "armchair".
Przy okazji tych towarzyskich spotkań nauczyłam się o sobie jednej, ciekawej rzeczy. Mój brak pewności siebie to chyba cecha narodowa nie płciowa czy tylko i wyłącznie osobowościowa. Myślimy, że jesteśmy nielubiani w Europie, ale kiedyś zapytałam o to znajomą Rosjankę, która potwierdziła, że słyszała taką opinię od Polaków i tylko od nich. Podobno nie jest to prawda.
A jako kobieta uczę się od swoich koleżanek, jaka mogłabym być. Żadna z nich nie ma problemu z zaniżonym poczuciem własnej wartości tylko z tego powodu, że obecnie siedzi w domu i nie pracuje zawodowo. One nawet nie bronią się przed zatrudnieniem sprzątaczki czy ogrodnika. Nie są zazdrosne o pieniądze koleżanek albo ich urodę. Wspierają się wzajemnie i po prostu przyjaźnią póki mogą, póki praca ich mężów nie zmusi ich do kolejnej przeprowadzki.
A my Polki urabiamy się po łokcie, próbując pogodzić karierę zawodową z prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci. Jesteśmy nierzadko dużo lepiej wykształcone, znamy więcej języków i mimo tego wciąż czujemy się "w tyle za Europą". Finansowo jesteśmy w tyle, ale jako kobietom, niczego nam nie brakuje.
Napatrzyłam się też trochę na Brazylijki. Często otyłe, albo wręcz przeciwnie, zrobione na Barbie za pomocą operacji plastycznych. Nieszczęśliwe w swoich związkach z "macho" (nie polecam Brazylijczyków na mężów), pracujące lub nie, ale zawsze obstawione służbą, są dla mnie mało kobiece, bo brak im kobiecej siły. Owszem, są piękne, ale też zazdrosne i plotkują na potęgę. Brak im pewności siebie jeszcze bardziej niż nam, a przede wszystkim nie próbują nic zmieniać na lepsze w swoim życiu.
Podróże uczą: języków, kultur, innego stylu życia. Uczą też tolerancji i zrozumienia dla inności.Uczą też o swoich własnych słabościach, ograniczeniach, talentach i mocnych stronach. Ja też się dużo uczę. Na przykład tego, że powinnam pogadać z mężem o zatrudnieniu sprzątaczki ;p
W domu rozmawiam po polsku, na siłowni i wśród dziewczyn z klubu tylko po angielsku, z sąsiadami, w szkole, sklepie... wszędzie mówię po portugalsku. Efekt jest taki, że zapominam polskich i angielskich słów. Nie umiem już pisać po angielsku: szybciej przypomnę sobie jak napisać "serce" po portugalsku niż po angielsku. Mam bałagan w głowie od codziennego używania trzech języków. Wyrobiłam już sobie odruch: na pytania zadawane w którymś z nich odpowiadam w tym samym. Nawet jeśli Pablo dla żartu zapyta mnie po portugalsku jak leci, przestawiam się natychmiast i kontynuuję rozmowę w tym wciąż przecież niewygodnym dla mnie języku.
To całe zamieszanie bywa nawet zabawne. Poszłam z dziewczynami na zakupy do sklepu z tkaninami. A. jest pół Szwedką-pół Francuzką, ale ma męża Brazylijczyka, z resztą jako dziecko mieszkała w Sao Paulo i płynnie mówi po portugalsku i w kilku innych językach. To ona jest najczęściej naszą tłumaczką. J. jest Szwedką pochodzenia chorwackiego, a E. Islandką. Stałyśmy sobie z J. przy jednym z materiałów i ona próbowała mi wytłumaczyć, że obije nim fotel. Ale nie pamiętała tego słowa po angielsku, zamiast tego padło: Fåtölj (szwedzki). Połapałam się od razu: A! Poltrona! (portugalski). Śmiałyśmy się z siebie dłuższą chwilę nadal nie pamiętając słowa "armchair".
Przy okazji tych towarzyskich spotkań nauczyłam się o sobie jednej, ciekawej rzeczy. Mój brak pewności siebie to chyba cecha narodowa nie płciowa czy tylko i wyłącznie osobowościowa. Myślimy, że jesteśmy nielubiani w Europie, ale kiedyś zapytałam o to znajomą Rosjankę, która potwierdziła, że słyszała taką opinię od Polaków i tylko od nich. Podobno nie jest to prawda.
A jako kobieta uczę się od swoich koleżanek, jaka mogłabym być. Żadna z nich nie ma problemu z zaniżonym poczuciem własnej wartości tylko z tego powodu, że obecnie siedzi w domu i nie pracuje zawodowo. One nawet nie bronią się przed zatrudnieniem sprzątaczki czy ogrodnika. Nie są zazdrosne o pieniądze koleżanek albo ich urodę. Wspierają się wzajemnie i po prostu przyjaźnią póki mogą, póki praca ich mężów nie zmusi ich do kolejnej przeprowadzki.
A my Polki urabiamy się po łokcie, próbując pogodzić karierę zawodową z prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci. Jesteśmy nierzadko dużo lepiej wykształcone, znamy więcej języków i mimo tego wciąż czujemy się "w tyle za Europą". Finansowo jesteśmy w tyle, ale jako kobietom, niczego nam nie brakuje.
Napatrzyłam się też trochę na Brazylijki. Często otyłe, albo wręcz przeciwnie, zrobione na Barbie za pomocą operacji plastycznych. Nieszczęśliwe w swoich związkach z "macho" (nie polecam Brazylijczyków na mężów), pracujące lub nie, ale zawsze obstawione służbą, są dla mnie mało kobiece, bo brak im kobiecej siły. Owszem, są piękne, ale też zazdrosne i plotkują na potęgę. Brak im pewności siebie jeszcze bardziej niż nam, a przede wszystkim nie próbują nic zmieniać na lepsze w swoim życiu.
Podróże uczą: języków, kultur, innego stylu życia. Uczą też tolerancji i zrozumienia dla inności.Uczą też o swoich własnych słabościach, ograniczeniach, talentach i mocnych stronach. Ja też się dużo uczę. Na przykład tego, że powinnam pogadać z mężem o zatrudnieniu sprzątaczki ;p
Subskrybuj:
Posty (Atom)