piątek, 9 października 2015

Wieża Babel

W głowie mam wieżę Babel. Zaczynam wątpić czy mam aż taką zdolność do języków, o jakiej przekonany jest mój mąż. Staram się jak mogę, ale po prostu mówię śmiesznie i mieszam wszystkie języki, które znam.
W domu rozmawiam po polsku, na siłowni i wśród dziewczyn z klubu tylko po angielsku, z sąsiadami, w szkole, sklepie... wszędzie mówię po portugalsku. Efekt jest taki, że zapominam polskich i angielskich słów. Nie umiem już pisać po angielsku: szybciej przypomnę sobie jak napisać "serce" po portugalsku niż po angielsku. Mam bałagan w głowie od codziennego używania trzech języków. Wyrobiłam już sobie odruch: na pytania zadawane w którymś z nich odpowiadam w tym samym. Nawet jeśli Pablo dla żartu zapyta mnie po portugalsku jak leci, przestawiam się natychmiast i kontynuuję rozmowę w tym wciąż przecież niewygodnym dla mnie języku. 
To całe zamieszanie bywa nawet zabawne. Poszłam z dziewczynami na zakupy do sklepu z tkaninami. A. jest pół Szwedką-pół Francuzką, ale ma męża Brazylijczyka, z resztą jako dziecko mieszkała w Sao Paulo i płynnie mówi po portugalsku i w kilku innych językach. To ona jest najczęściej naszą tłumaczką. J. jest Szwedką pochodzenia chorwackiego, a E. Islandką. Stałyśmy sobie z J. przy jednym z materiałów i ona próbowała mi wytłumaczyć, że obije nim fotel. Ale nie pamiętała tego słowa po angielsku, zamiast tego padło: Fåtölj (szwedzki). Połapałam się od razu: A! Poltrona! (portugalski). Śmiałyśmy się z siebie dłuższą chwilę nadal  nie pamiętając słowa "armchair".
Przy okazji tych towarzyskich spotkań nauczyłam się o sobie jednej, ciekawej rzeczy. Mój brak pewności siebie to chyba cecha narodowa nie płciowa czy tylko i wyłącznie osobowościowa. Myślimy, że jesteśmy nielubiani w Europie, ale kiedyś zapytałam o to znajomą Rosjankę, która potwierdziła, że słyszała taką opinię od Polaków i tylko od nich. Podobno nie jest to prawda.
A jako kobieta uczę się od swoich koleżanek, jaka mogłabym być. Żadna z nich nie ma problemu z zaniżonym poczuciem własnej wartości tylko z tego powodu, że obecnie siedzi w domu i nie pracuje zawodowo. One nawet nie bronią się przed zatrudnieniem sprzątaczki czy ogrodnika. Nie są zazdrosne o pieniądze koleżanek albo ich urodę. Wspierają się wzajemnie i po prostu przyjaźnią póki mogą, póki praca ich mężów nie zmusi ich do kolejnej przeprowadzki.
A my Polki urabiamy się po łokcie, próbując pogodzić karierę zawodową z prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci. Jesteśmy nierzadko dużo lepiej wykształcone, znamy więcej języków i mimo tego wciąż czujemy się "w tyle za Europą". Finansowo jesteśmy w tyle, ale jako kobietom, niczego nam nie brakuje.
Napatrzyłam się też trochę na Brazylijki. Często otyłe, albo wręcz przeciwnie, zrobione na Barbie za pomocą operacji plastycznych. Nieszczęśliwe w swoich związkach z "macho" (nie polecam Brazylijczyków na mężów), pracujące lub nie, ale zawsze obstawione służbą, są dla mnie mało kobiece, bo brak im kobiecej siły. Owszem, są piękne, ale też zazdrosne i plotkują na potęgę. Brak im pewności siebie jeszcze bardziej niż nam, a przede wszystkim nie próbują nic zmieniać na lepsze w swoim życiu.
Podróże uczą: języków, kultur, innego stylu życia. Uczą też tolerancji i zrozumienia dla inności.Uczą też o swoich własnych słabościach, ograniczeniach, talentach i mocnych stronach. Ja też się dużo uczę. Na przykład tego, że powinnam pogadać z mężem o zatrudnieniu sprzątaczki ;p

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz