Minął kolejny rok naszego pobytu w Brazylii i tym razem nie pojechaliśmy do Polski w trakcie krótkich ferii zimowych. A w tym właśnie czasie nasza Mała obchodzi urodziny.
Obiecałam jej, że w tym roku wyprawimy przyjęcie dla jej koleżanek, bo ona chodzi na takie regularnie, ale sama nigdy nie miała okazji być gwiazdą takiej imprezy.
Już raz pisałam, jak wyglądają takie urodziny w specjalnie do tego celu przystosowanych dziecięcych bufetach. Niestety tam trzeba mieć co najmniej 4000 złotych, żeby pokryć wszystkie koszty. Dlatego postanowiłam, że równie dobrze dzieci mogą się bawić w naszej Salao da Festa nad basenem. Wyszło dużo taniej, ale nie tanio.
Z efektów jestem zadowolona, bo przyjęcie się udało. Z dziećmi bawiły się dwie panie, które malowały im buzie, robiły figurki z balonów i dekorowały z nimi cupcake'i. Dodatkowo zamówiłam wielką trampolinę i dmuchańca wielkości połowy boiska, więc się towarzystwo mogło wyszaleć i wyskakać. Zadbałam tez o szczegóły takie jak dekoracje tematyczne i pamiątki dla małych uczestniczek imprezy, również tematyczne. Jedzenie zrobiłam sama i jak zwykle zaszalałam. Nie wyrobiłam się ze wszystkim, ale dzięki temu, że pierwsi goście pojawili się z godzinnym opóźnieniem (to tutaj normalne i powszechne), dokończyłam robić koreczki już na miejscu.
Przy tej okazji mam dwie refleksje. Po pierwsze w Brazylii łatwo jest błyszczeć jako utalentowana kucharka, bo tu nikt nie gotuje. Wystarczy spojrzeć na kuchnie moich znajomych. Są tak niefunkcjonalne, że męczę się strasznie, a przecież moja kuchnia i tak ma dość dużo blatów roboczych, co jest rzadkością, za to nie ma wcale światła nad nimi. Ogromną popularnością cieszą się tu wszelkie szkoły i kursy kulinarne, a światowe i lokalne gwiazdy wydają dziesiątki książek kucharskich. W Polsce większość kobiet potrafi przygotować większe lub mniejsze przyjęcie czy rodzinny obiad, tu się zamawia catering lub je nieśmiertelną czerwoną fasolę z ryżem.
Moja druga refleksja dotyczy kultury. Zaprosiłam na przyjęcie mojej córki jej koleżanki z klasy. W tym celu stworzyłam grupę na WhatsApp'ie, na której byłam aktywna, żeby nie dać o sobie zapomnieć. Połowa mam potwierdziła przyjście, druga nawet nie podziękowała za zaproszenie. Ostatecznie przyszła tylko połowa tych, które potwierdziły czyli 3 dziewczynki. Jubilatce było bardzo przykro, że zabrakło jej przyjaciółek. Na szczęście nasi znajomi spoza szkoły dopisali i dzieci nie zabrakło. Ale i tak jestem wściekła, bo napracowałam się jak wół, wydaliśmy kupę kasy, a jaśnie paniom się nie chciało nawet odpisać na wiadomość.
W Brazylii spóźnianie się jest normalne i oczywiste. Ponadto na imprezy przychodzi czasem tylko połowa zaproszonych gości i nawet nie powiadomią gospodarza. Albo potwierdzą, że będą, bo nie potrafią odmówić, a potem i tak się nie pojawią. Za to zapraszać ich trzeba kilkakrotnie, szczególnie w przeddzień lub w dniu planowanej imprezy. Jeśli Brazylijczyk zaprosi cię gdzieś z tygodniowym wyprzedzeniem, a nie potwierdzi w dniu imprezy, to znaczy, że przyjęcia nie ma. Strasznie to męczące, bo nigdy nie wiem, ilu osób się spodziewać i muszę ich wszystkich obdzwaniać co najmniej dwa razy. Pewnie dlatego taką popularnością cieszą się tu komunikatory. Można stworzyć grupę i potwierdzić wszystkim za jednym zamachem. Za to kiedy ja otrzymuje zaproszenie, to w ogóle go nie uwzględniam, bo zaproszeniami się tu szasta na prawo i lewo, ale raczej gołosłownie.
I ostatni irytujący drobiazg: sąsiedzi nie zapraszają nas wcale, bo uważają, że nie muszą i sami się domyślimy, że grill który właśnie robią jest przewidziany również i dla nas. I weź bądź tu człowieku mądry.