środa, 21 maja 2014

Pyza na brazylijskich dróżkach





… a właściwie drogach. Wreszcie przetłumaczyli mi prawko i mogę usiąść za kierownicą. Nie pchałam się do tego specjalnie, bo i po co, skoro mogę być wożona, a i tak nie mam swojego samochodu. Ale dziś nie było wyjścia, bo dziecko do szkoły odwieźć trzeba, a mężuś w delegacji, więc zostawił mi auto. Wczoraj w ramach rozgrzewki ćwiczyliśmy jazdę automatem.

Myślałam, że to będzie trudniejsze, ale nie było źle. Jedną nogę trzymam prawie pod fotelem dla pewności, że jej nie użyję. Trudniej mi jest opanować prawą rękę, która bardzo, bardzo chce zmieniać biegi. Powinnam ją przywiązać do kierownicy ;)

Miasto znam już dość dobrze, więc nie muszę się skupiać na rozeznaniu terenu i tak sobie wczoraj jechałam spokojnie, aż z daleka zobaczyłam czającą się przy przejściu dla pieszych kobietę. Gdybym była tutejsza, dodałabym gazu. Ale ja bez zastanowienia wcisnęłam sprzęgło, żeby ewentualnie zdążyć zahamować w razie wtargnięcia na jezdnię. No przynajmniej robię tak w Polsce. Tu z braku sprzęgła wcisnęłam hamulec i stanęłam dęba na środki drogi, 30 metrów od pasów. Nie rozumiałam, co się stało. Moja mina była bezcenna – podobno. Mina kobiety przechodzącej przez ulicę też była niczego sobie. Odzwierciedlała bezbrzeżne zdumienie? Szok? Ciekawość?

Nie wiem, czy wy tez tak macie, ale ja wsiadam do samochodu lub na motocykl, odpalam, pamiętam jeszcze by włączyć światła, a reszta dzieje się automatycznie. Jak mnie ktoś zapyta, który pedał jest od czego, to potrzebuję chwili, żeby sobie przypomnieć, bo na co dzień w ogóle się nad tym nie zastanawiam. Tu się na tym przewiozłam, a właściwie zatrzymałam.

No, ale jak już opanuję te swoje członki, to jeździ mi się nieźle. Wreszcie rozumiem, czemu motocykliści, choć jest ich więcej niż w Polsce, nie przepychają się tak bardzo między samochodami. Po prostu jest za ciasno. Pasy są dość wąskie, a samochody dominują te w rozmiarach amerykańskich. Autobus koła ma na liniach wydzielających pasy, więc zachodzi na tor jazdy obok. Auta mijają się na grubość lakieru i trzeba po prostu uważać. Dziś z szerokim uśmiechem na ustach włączałam się do ruchu z kciukiem wystawionym przez okno. Wszyscy tak robią, ale dla mnie, kierowcy z Polski była to taka frajda, jakby mi się udało zjeść po kryjomu cukierka. Niewiarygodne, że to działa. Nie musisz się nawet oglądać, po prostu wystawiasz kciuk i jedziesz.

Jedyne, co mi przeszkadza, to fotoradary. Poustawiane są w całym mieście najczęściej tuż za zjazdem z górki i fotografują pojazdy z tyłu, więc nawet motocykl nie umknie. A trzy mandaty oznaczają tu utratę prawa jazdy, więc lepiej się nie rozpędzać. Ciekawe jak by się takie rozwiązanie sprawdziło na „polskich dróżkach”?

czwartek, 15 maja 2014

Codzieność





Zaczęłam wreszcie lekcje portugalskiego. Pierwsza była dwa dni temu i właściwie cała odbyła się po angielsku. Nauczycielka czuła potrzebę poznania mnie, dlatego rozmawiałyśmy o moim odchudzaniu, rodzinie jej męża Anglika i kilku innych mniej lub bardziej ważnych sprawach. Przynajmniej miałam kogo wypytać o nieszczęsna pietruszkę, której nadal nie mogę znaleźć, mąkę razową i żytnią, czy krem do twarzy.

No bo właśnie skończył mi się krem i nie wiem, gdzie i jaki kupić. Poza tym nie poddaję się i próbuję upiec chleb choć odrobinę przypominający domowy, a do tego zdrowy, więc przeszukuję sklepowe półki w poszukiwaniu odpowiedniej mąki. Wreszcie mam kogo o to zapytać. Moja nauczycielka obiecała mi nawet, że pójdzie ze mną do drogerii i na targ, że wszystkiego mnie nauczy i pomoże i mogę do niej dzwonić, jeśli tylko będę miała jakiś problem i będę potrzebowała pomocy.

Trochę mi w tym wszystkim zabrakło nauki samego języka. Mam ambitny plan nauczenia się portugalskiego i zdobycia certyfikatu potwierdzającego moja wiedzę. Potem przyjdzie pora na hiszpański. Ale do tego muszę narzucić tempo i uczyć się też sama w domu. Dziś miałam mieć drugą lekcję, ale niestety się nie odbyła, o czym dowiedziałam się już na miejscu. Moja nauczycielka się rozchorowała i powiadomiła o tym szkołę i Pabla, jak już dawno byliśmy w drodze do miasta. Brazylia! Trzeba brać wszystko za dobra monetę, uśmiechać się i nie stresować, bo pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć.

Nie pozostało mi nic innego, jak wrócić do domu, ale wybrałam okrężną drogę, żeby trochę pozwiedzać. Jak ja żałuję, że popsuł mi się aparat (oczywiście nie wiem, gdzie go naprawić), ale na szczęście mam kilka zdjęć w archiwum, w sam raz na bloga.


Miasto jest naprawdę ładne. Rozwija się bardzo intensywnie. Nowych wieżowców jest tu mnóstwo, a w budowie drugie tyle. Szkoda, że nikt nie zwraca uwagi na stare i piękne kamienice, które w większości stoją zabite dechami. Ludzie są mili i uśmiechnięci, pełna kultura na drogach. Jeśli chcesz się włączyć do ruchu, wystarczy, że wystawisz kciuk przez okno i od razu cię ktoś wpuści. To niestety nie dotyczy pieszych, którzy jeśli chcą przejść przez jezdnię nawet na pasach, muszą się nauczyć szybko biegać ;) Dla ułatwienia mają na jezdni napisane, z której strony nadjeżdżają samochody, bo większość ulic Kurytyby jest jednokierunkowa. Trochę to uciążliwe, kiedy nie zna się miasta, ale ja przecież chodzę pieszo, więc jest mi wszystko jedno.


Przy okazji robię sobie mini trening, bo kiedy wracam do domu po zrobieniu 5-6 km jestem spocona jak po solidnej rozgrzewce. Robię wtedy brzuszki, 100 przysiadów na brazylijską pupę ;) i kilka pompek i już nie muszę biegać po parku :D Bawi mnie bardzo, kiedy po drodze mijam ludzi ubranych w jakieś pikowane kurtki, swetry i golfy, a ja jestem zgrzana w cienkiej bluzce. Często mnie z resztą ktoś zaczepia z pytaniem o drogę. No cóż, jeśli ją znam i akurat zrozumiem pytanie, to odpowiadam jak umiem.
Z dnia na dzień jest mi coraz łatwiej odnaleźć się na ulicach, zrobić zakupy, nie boję się też już wyjść sama na ulicę. Każdy dzień jest tu dłuższy niż w Polsce, a żeby nie był zbyt samotny, skupiam się na małych sprawach, drobnych zadaniach. Nie umiem prowadzić takiego życia. Jestem przyzwyczajona do większego tempa, załatwiania spraw, prowadzenia domu otwartego, pełnego ludzi. Tu jestem jakby z boku życia, a jednocześnie paradoksalnie u jego podstaw, bez tej całej zaganianej otoczki znanej mi z Polski. Robię to, co muszę, czyli gotuję i sprzątam, zajmuję się dzieckiem i mężem, kiedy są w domu. Moje zadania ograniczają się do dbania o naszą egzystencję. Resztę czasu mam do dyspozycji i tylko ode mnie zależy, jak go wykorzystam. To większe wyzwanie, niż się spodziewałam ten samorozwój ;)





czwartek, 8 maja 2014

Brazylijskie pośladki




Cierpię na nadmiar wolnego czasu. Z braku towarzystwa i zajęcia, a także z chęci realizacji odwiecznego marzenia o figurze modelki, postanowiłam biegać po parku. Na początku moja uwagę przykuwały kapibary, kolorowe ptaki i malownicze widoki. Z czasem przerzuciłam się na ludzi, a w szczególności na kobiece pupy. Jestem pod wrażeniem! Tu tylko około 10% kobiet ma małe lub normalnych rozmiarów zawieszenie. Większość buja swoimi obfitościami nierzadko umiejscowionymi na kolumnowych udach. Kobiety młode i stare, szczupłe i grube – wszystkie! Bez względu na rasę tutejsze panie mają na czym siedzieć i jest im bardzo miękko ;)

Zastanowiło mnie, skąd wynika ta konsekwencja w wyglądzie. Geny na pewno, ale nawet białe blondynki w niczym nie ustępują czarnym, czy metyskom, więc może dieta? Albo chirurgia plastyczna?

Niedaleko naszego domu jest jedna z wielu w tym mieście klinik chirurgii plastycznej i ruch mają duży. Co chwila podjeżdża pod wejście jakiś samochód. Ale tutejsze społeczeństwo jest mocno rozwarstwione i na pewno nie wszystkie biegaczki z parku stać by było na silikony w tyłku. No chyba, że się zadłużają w pogoni za ideałem.

Ostatnio przeglądałam aplikacje na tablet i wrzuciłam w wyszukiwarkę hasło „Brazilian” w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Pierwsza wyskoczyła aplikacja „Brazilian Butt”! No to rozumiem! Można sobie przecież wyćwiczyć konkretne mięśnie, szkoda tylko, że ja nie mam do tego predyspozycji, przynajmniej nie w tym miejscu. Ale się nie poddam, może się uda ;)

Ostatni mój pomysł i chyba jedyny realny do wykonania dla mnie, to majty z wkładkami. Podobno takie mają na rynku, ale jeszcze się nimi nie zainteresowałam.  Jednak biorąc pod uwagę panujące tu temperatury, chyba bym się ugotowała w czymś takim. No właśnie, przecież ja na to bieganie założyłam gumowe gacie mające zdziałać cuda z moim tłuszczykiem. Nie dość, że się w nich gotuję, to jeszcze oddalam się od tutejszego kobiecego ideału. Bo tu kobieta musi mieć pupę i najlepiej do tego piersi, choć biuściastych jest tu zdecydowanie mniej niż pupiastych, a ja przyzwyczajona do zachodniego ideału kobiety fit (czytaj: na granicy wychudzenia) nie umiem wyjść ze swoich kulturowych ramek. Stereotypy tkwią w mojej podświadomości i się ze mnie śmieją.

Może to płytkie poświęcać tyle uwagi takiej błahostce jak cudza pupa. Ale lepsze to niż nuda czy nieopuszczająca mnie ogromna tęsknota za domem. Następnym razem skoncentruję się na męskich torsach. Też jest na czym oko zawiesić :D

sobota, 3 maja 2014

Park Tangua

Jest długi weekend, więc zwiedzamy. W trakcie naszej "look&see trip", czyli podróży do Brazylii, w trakcie której mieliśmy podjąć decyzję o przeprowadzce, zwiedzaliśmy miasto z dachu autobusu turystycznego. Spędziliśmy 4h w pełnym słońcu i upale jeżdżąc po całym mieście. Cóż, był początek lutego, środek lata, a my białasy z Europy marzyliśmy o słońcu. Skończyło się poparzeniami, ale przynajmniej teraz wiemy, skąd zacząć zwiedzanie.

W czwartek byliśmy w Jardim Botanico, a dziś w kolejnym parku - Tangua, który powstał niespełna 20 lat temu na terenie dawnego kamieniołomu. Posiada dwa jeziora i sztuczny tunel.






Brazylijczycy jedzą głównie dania z grilla. Churrasqueiras są stałym elementem krajobrazu ;)


Teraz jest jesień i niestety sztuczny, jak podejrzewamy wodospad był nieczynny. Ale podświetlony od dołu w trakcie letniej nocy zapewne jest główną atrakcją tego miejsca.








piątek, 2 maja 2014

Jardim Botanico jesienią

Pospadały liście z niektórych drzew, na klombach nie ma już kwiatów, a temperatura nadal około 20 stopni. Ciekawe, kiedy się do tego przyzwyczaję ;)
Jardim Botanico to najbardziej znane i pocztówkowe miejsce w Kurytybie. Jest to jednak jeden z mniejszych parków w tym mieście. Byliśmy tam w chłodny i wietrzny dzień i choć nie było tłoczno, nie brakowało osób, które fotografowały się na tle oranżerii.
Mi najbardziej spodobała się część zapachowa, w której padły mi baterie w aparacie. Z resztą zapachu i tak zdjęcia by nie oddały. W małej, wydzielonej części ogrodu wyznaczono alejkę, wzdłuż której poustawiano doniczki z ziołami i innymi aromatycznymi roślinami. To było pierwsze miejsce w Brazylii, w którym znalazłam pietruszkę! ;) Chyba tam była pod ta natką, ale w sumie jej nie wykopywałam, więc dowodów brak. No i pierwszy raz w życiu widziałam kamforę. 
Małej podobał się długi, drewniany most pod którym kłębiły się ryby i śmignął żółw. A w muzeum w gablotach wypatrzyła motyle i żuki, które przykuły jej uwagę na dłużej.
Za to uwagę Brazylijczyków jak zawsze przyciągała nasza Mała. Była główną atrakcją ogrodu z tymi jasnymi włosami i białą skórą, kiedy uganiała się za ptakami. Uciekały przed nią z głośnymi okrzykami zamiast po prostu odlecieć. Ale była radocha ;)