środa, 12 listopada 2014

Frustracja


Wczoraj szlag mnie trafił. Dwa razy!
Biję się w piersi, bo dwa miesiące temu rozbiłam służbowy samochód Pabla. Pierwszy raz w życiu mi się coś takiego przytrafiło, ale to żadna wymówka. Po kilku tygodniach przepychanek z ubezpieczycielem stanęło na tym, że będziemy mieli nowe auto. Zakup potrwał kolejnych kilka tygodni. W tym czasie jeździliśmy samochodami pożyczonymi od firmy, jeśli akurat nikt inny z nich nie korzystał. Czasem jednak nie miałam czym zawieźć Małej do szkoły. Korzystałam z taksówek, raz nawet wynajęliśmy samochód na tydzień na własny koszt. Ale i tak moja córka chodziła do szkoły w kratkę. Dodam, że tutejsze odległości wymuszają posiadanie jakiegokolwiek pojazdu, a jego brak poważnie ogranicza wszelkie ruchy.
Nowy samochód już jest od kilku dni, ale właśnie wczoraj podczas lekcji dowiedziałam się, że nie dostaniemy go jeszcze co najmniej przez dwa tygodnie, bo trzeba go ubezpieczyć. Zagotowałam się, bo nie potrafię zrozumieć, dlaczego nie da się kupić i ubezpieczyć auta w czasie krótszym niż 3 miesiące. Ja wiem, że Latynosom czas płynie inaczej niż Europejczykom i trzeba się uzbroić w cierpliwość. Z resztą gdyby chodziło o moje potrzeby, nawet bym nie pisnęła - karnie chodzę na lekcje portugalskiego na piechotę 4 kilometry w jedną stronę po tym jakże "bezpiecznym" mieście, ale tu chodzi o edukację mojego dziecka!
Wróciłam do domu w kiepskim nastroju, a portier czekał z kolejną niespodzianką. Otóż odcięli nam prąd za niezapłacony rachunek. Ale jak to? Tak bez ostrzeżenia? Przekopałam rachunki i ostatni był zapłacony, za to Pablo przeoczył ten poprzedni. Nie da się go już zapłacić, bo jest przeterminowany, trzeba ściągnąć nowy z netu lub pojechać do biura obsługi klienta. Na stronie operatora nic nie załatwiłam, bo to nie takie łatwe z moim kulejącym językiem. A bez samochodu i zielonego pojęcia, gdzie jechać i jak się dogadać z panią od obsługi klienta po prostu się poddałam. Pablo jak zwykle w delegacji, ale uruchomił kolegę Brazylijczyka, kolega żonę, wspólnymi siłami zapłacili rachunek i zgłosili żądanie podłączenia prądu już o 14-tej. Miałam czekać dobę.
Byłam wściekła! Komórka coraz słabsza, lodówki na wszelki wypadek nie otwierałam, żeby mi się zawartość nie rozpuściła, siedziałam i patrzyłam w ścianę. Nawet do przeczytania książki potrzebny mi jest czytnik elektroniczny ;) Dla jasności nie byłam zła na męża, bo każdemu może się zdarzyć coś przeoczyć. Byłam zaskoczona, że nie dostałam monitu, telefonu z ponagleniem, żadnego ostrzeżenia. A następna faktura była opłacona, więc nie mieliśmy wielkich zaległości. Odłączyli prąd, bo tak. Następnego dnia i tak trzeba było do nich zadzwonić i się przypomnieć, a nawet ochrzanić, bo stwierdzili, że potrzebny im jest akces, żeby podłączyć prąd i bez pisma nic nie zrobią. Ale żeby nas odłączyć nikt o akces nie pytał?!
Całą sytuacją najmniej przejęła się Mała. Tak jej się podobało mycie w misce (bez prądu nie działa piec i nie grzeje wody, więc musiałam ją zagotować w garnku) i przy świeczkach, że dziś chciała tak samo. Jednak dla mnie to żadna frajda, kiedy jestem sama z dzieckiem bez samochodu i elektryczności w domu.
I są jeszcze dwie wisienki na torcie. Po pierwsze znów pogryzły mnie tutejsze tropikalne komary, tym razem w obie łydki tuż pod kolanem, więc opuchlizna uniemożliwia mi zginanie nóg. Skubańce zostawiają milimetrową dziurę w skórze, takie mają rury! Po drugie dowiedzieliśmy się o kolejnym uroczym owadzie. Trzeba uważać na banany, bo nawet na tych w sklepie czają się czasem dość agresywne i malutkie pająki, które potrafią skoczyć na człowieka, a takie spotkanie kończy się szpitalem.
Zaczęłam pakować walizki!!!!!

1 komentarz:

  1. Ciekawe jak się "uważa" na skaczący po markecie pająki? Masakra!!

    OdpowiedzUsuń