W Polsce jada się głównie wieprzowinę i jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało. Uwielbiam schabowego z młodą kapustą, lubię mielone, pulpety i niestety wszystko co smażone. Ale po trzech tygodniach cieszyłam się, że w Brazylii wrócę do ryb. Uwielbiam również spotkania towarzyskie, a one nie mogą się obyć bez alkoholu. I w ten oto sposób przez ponad trzy tygodnie jadłam niezdrowo, a czasu na ruch nie miałam wcale.
W poniedziałek zaraz po powrocie pobiegłam na siłownię na swoje ulubione rowerki. Przywitały mnie uśmiechy i uściski. Wszyscy zauważyli, że mnie długo nie było, pytali jak minęły wakacje, dziewczyny pochwaliły moją opaleniznę. Nawet moje nowe legginsy w motylki zostały zauważone! A ja byłam w głębokim szoku, że ludzie których często nie znam nawet z imienia są tacy mili i życzliwi. A jak jeszcze trener powiedział mi, że schudłam, byłam w siódmym niebie ;)
Od razu przypomniał mi się mój drogi i doskonale wyposażony klub pod Warszawą. Miał wszystko, o czym tylko można zamarzyć łącznie ze strefą spa, ale tam byłam zupełnie anonimowa. Obsługa choć miła, nigdy nie zauważyła mojej nieobecności. Trener nie znał mojego imienia i tylko klubowicze, którzy spotykali się na tych samych zajęciach grupowych byli bardziej serdeczni. Ale nikomu nie przyszłoby do głowy drzeć ryja ile sił w płucach podczas ulubionej piosenki, jadąc jednocześnie na rowerze. Ależ ja się uśmiałam, kiedy znów usłyszałam to zawodzenie.
Chodzę na zajęcia codziennie: co drugi dzień mam spinning, a co drugi TMF. Idealne połączenie, bo TMF to nic innego jak trening na mięśnie i siłę w dosłownym tłumaczeniu. Większość ćwiczeń jest nieskomplikowana, często w parterze i nawet spocić się nie ma kiedy. Za to następnego dnia nie mogę ruszyć ani ręką, ani nogą. I tak sobie poszłam we wtorek na TMF po długiej przerwie, licząc się oczywiście z czekającymi mnie zakwasami. Ale nie przewidziałam ekipy telewizyjnej kręcącej reportaż o tego typu zajęciach. Nasz trener robił za gwiazdę (przystojny jest, niech mu będzie ;) ), a my stanowiłyśmy tło. A to oznacza, że niektórych powtórzeń trzeba było zrobić więcej, no i nie było szans na obijanie się pod czujnym okiem kamery. Spociłam się jak mops, a następnego dnia ledwo wstałam z łóżka. Postanowiłam być twarda i poleciałam jeszcze na rowerki, ale to były ostatnie moje podrygi. W czwartek zakwasy nie dały mi zejść po schodach, a mięśnie brzucha paliły żywcem przy najlżejszym ruchu. Nie było szans, żebym dała radę znów ich użyć na kolejnym TMF.
Cóż, pewnie powrót do formy zajmie mi jeszcze kilka dni, ale wakacje w Polsce warte były tego dzisiejszego bólu. A zbliżający się sezon bikini - tak, bikini! u nas ten sezon przypada na grudzień i styczeń - jest wystarczającą motywacją, żeby nie ustawać w wysiłkach. W końcu konkurencja nie śpi: moja sąsiadka schudła 8 kg, kiedy ja bawiłam w Polsce. Pocieszam się tylko, że jakby co, to kupiłam sobie we Wrocławiu śliczny kostium jednoczęściowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz