środa, 30 marca 2016
Pascoa czyli Wielkanoc
Wielkanoc upływa w Brazylii pod znakiem czekoladowego jajka. Na kilka tygodni przed świętami sklepy zapełniają się czekoladą. Pełno jest zajączków, ale głównym produktem są zawinięte w celofan jajka, które podwiesza się na stelażach nad głowami kupujących. W powstałych w ten sposób tunelach można chodzić i zbierać jaja jak jabłka z drzew. Ku mojemu zaskoczeniu ten towar znika błyskawicznie, głównie dlatego, że świetnie nadaje się na prezent. Większość producentów dołącza do słodyczy zabawki.
Takie jajka nie są niestety tanie. Te zwykłe z supermarketu to wydatek rzędu 20-40 złotych. Najbardziej luksusowa marka czekolady w Brazylii - Kopenhagen sprzedaje swoje najprostsze jaja w cenie od 50 złotych w górę, a cena oczywiście rośnie w zależności od nadzienia lub prezentu. W tym roku najdroższe było jajko z bransoletką Pandora.
Nasz wspominany już wielokrotnie sąsiad ma sklepy Kopenhagen w Kurytybie i Wielkanoc to dla niego okres największej sprzedaży. Zaskoczyło mnie, że to nie Boże Narodzenie jest czasem największych żniw i plasuje się na drugim miejscu. W czasie obu tych świąt zawiesza się podawanie kawy, bo pracownicy sklepu, zajęci sprzedażą, nie mają czasu na obsługę klientów przy stolikach. Wszyscy nastawieni są na sprzedaż. Z początku byłam oburzona, że nie mogę się napić kawy, ale teraz już rozumiem. Rodrigo zarabia tylko w okresie wielkanocnym. I to zarabia tyle, że wystarcza na cały rok prowadzenia biznesu, który na codzień przynosi raczej straty. Szczęka mi opadła, kiedy sobie uświadomiłam, jak wiele tych czekoladowych jaj kupują Brazylijczycy.
Poza tym Wielkanoc zaczyna się tu w piątek i tego dnia nikt nie je mięsa, a kończą w niedzielę. Większość ludzi spotyka się z rodzinami, ale nie zauważyłam, żeby ich rodzinne spotkania miały aż tak formalny wyraz jak nasze. Ubierają się wtedy zdecydowanie bardziej na luzie niż my i częściej spotykają się z przyjaciółmi. Nie mają też w zwyczaju malowania pisanek ani chodzenia do kościoła ze święconką. Chociaż znalazłam coś w rodzaju naszego koszyczka:
To, co mi podoba się najbardziej w świętach w Brazylii, jak i w ogóle w pobycie tutaj, to nowe doświadczenia i umiejętności, które przy okazji zdobywam. Koleżanka nauczyła mnie, jak robić czekoladowe jajka i wyprodukowałam ich od razu ponad dwadzieścia. Metoda hartowania czekolady może i nie jest bardzo skomplikowana, ale za to dość precyzyjna i wymaga pewnej wiedzy. Zrobiłyśmy z Małą jajka ozdobione na różowo, czyli jedyny słuszny kolor, największe z galaretką w środku, inne z orzechami, a jeszcze kilka z mlecznym nadzieniem na wzór popularnych słodyczy dla dzieci.
Teraz będziemy to wszystko jedli przez najbliższy rok, bo oczywiście wszyscy jesteśmy na diecie ;)
czwartek, 17 marca 2016
Lula
Ostatnio Brazylia przeżywa kryzys ekonomiczny i co idzie w parze - polityczny. Dotychczasowa polityka partii rządzącej PT doprowadziła do spadku wartości Reala, podwyżek cen wody, prądu i gazu, a w konsekwencji podwyżek cen żywności i usług. W pierwszej kolejności siadła sprzedaż samochodów i sprzętu agd. W tej chwili coraz więcej wybudowanych apartamentowców stoi pusta, ludzie przestali podróżować, za to wyszli na ulice. Kolejne manifestacje przetaczają się przez wszystkie większe miasta brazylijskie w miarę, jak wychodzi na jaw, ile osób było zamieszanych w największa aferę korupcyjną w kraju. Członkowie Partii Pracy brali łapówki od państwowego giganta paliwowego i już pięć najważniejszych osób w państwie usłyszało zarzuty. Obecnej "prezydencie" Dilmie grozi impeachment. Ostatnio policja (wciąż jeszcze niezawisła) wyprowadziła w kajdankach byłego prezydenta Lulę i doprowadziła na przesłuchanie pod zarzutem korupcji właśnie. I jaka była reakcja rządu? Zaproponowali mu tekę ministra, czyli immunitet. Lula przyjął ofertę, a skandal wstrząsnął Brazylijczykami, którzy ponownie rozpoczęli protesty. Napięcie rośnie, poza manifestacjami ludzie okazują niezadowolenie jeżdżąc po mieście i trąbiąc, narasta hałas i poczucie zagrożenia. Na razie jest jeszcze spokojnie, ale wojsko i policję postawiono już w stan gotowości.
Ludzie są w szoku, że rządzący mogą się do woli nakraść kasy i pozostać bezkarnymi, a krycie własnych dup może być aż tak jawne i bezwstydne.
Nie wiem jeszcze, co to znaczy dla nas. Póki co jest w miarę bezpiecznie, a najważniejszy dla nas kurs Reala nawet trochę wzrósł, bo państwo uwolniło rezerwy. To oczywiście chwilowa poprawa, a jeśli kryzysu nie da się opanować, za chwilę Real może polecieć na łeb na szyję.
Nie moje zabawki i nie moja piaskownica, zawsze możemy się spakować i wrócić do Polski. Jednak miło wiedzieć, że nasza scena polityczna do najgorszych nie należy. Mimo wszystko ;)
Ludzie są w szoku, że rządzący mogą się do woli nakraść kasy i pozostać bezkarnymi, a krycie własnych dup może być aż tak jawne i bezwstydne.
Nie wiem jeszcze, co to znaczy dla nas. Póki co jest w miarę bezpiecznie, a najważniejszy dla nas kurs Reala nawet trochę wzrósł, bo państwo uwolniło rezerwy. To oczywiście chwilowa poprawa, a jeśli kryzysu nie da się opanować, za chwilę Real może polecieć na łeb na szyję.
Nie moje zabawki i nie moja piaskownica, zawsze możemy się spakować i wrócić do Polski. Jednak miło wiedzieć, że nasza scena polityczna do najgorszych nie należy. Mimo wszystko ;)
niedziela, 6 marca 2016
Praca od podstaw
Wbrew tytułowi nie będę się rozwodziła o edukacji, ale o jedzeniu. A ściślej o gotowaniu.
Ponieważ tutejsza kuchnia oparta jest na wołowinie bardzo wysokiej jakości, szybko mi się przejadła. No bo ile można jeść grillowane mięso czy fasolę z ryżem. Ograniczyłam się do ryb i krewetek, bo na diecie wegetariańskiej głodowałabym w każdej podróży. Przydrożne bary czy nawet nadmorskie restauracje nie miewają dań bezmięsnych w swoim menu.
Nigdy nie byłam fanką sushi, ale koleżanki zamówiły je kilka razy na imprezę i teraz jestem uzależniona. Niestety nie mogę się codziennie stołować na mieście, rodzinie też trzeba czasem coś ugotować, a mój repertuar dań wege jest jeszcze mizerny. Trudno nam też o typowo polskie posiłki z braku składników lub produktów. Co z tego, że kupiłam pyszne sojowe burgery, skoro bułki do hamburgerów i hot-dogów mają tu słodkie. Upiekłam je więc sobie sama. Miałam ochotę na tradycyjną sałatkę, więc musiałam ukręcić majonez. Co drugi dzień piekę chleb, już raz ukwasiłam kapustę, a po słoninę na smalec jeżdżę do rzeźni, bo wybór wieprzowiny w sklepach ogranicza się do schabu. Piekę pasztet i mięsa na wędliny.
Ponadto mięso mielę w domu, bo jedyne dostępne w tej formie w sklepie jest oczywiście wołowe. Indyka zaś można dostać tylko przed świętem dziękczynienia.
Da się tu jeść jak w domu, bo na targu miejskim są w sprzedaży świeże ryby (choć kompletnie ich nie rozróżniam), koper, ser feta, kasza i zmielony kardamon chociażby. Ostatnio piekłam dziecku szwedzkie bułeczki cynamonowe i poprosiłam Pabla o zmielenie kardamonu, wielki z niego chłop i silny, ale naklął się przy tym zajęciu jak rzadko! Niestety to wszystko wymaga ogromnego nakładu pracy i czasu. Rzeźnia jest w zupełnie przeciwnym kierunku niż targ, czasem brakuje mi też narzędzi: przecież nie kupię młynka do przypraw za 180zł!!!, bo prawdopodobnie i tak nie dam rady go ze sobą zabrać z powrotem do Polski. Ten nieszczęsny kardamon mieliliśmy w maszynce do mięsa - ręcznej oczywiście!
Mimo tego wykonuję tę syzyfową pracę, bo domowy majonez czy chleb jest nie tylko smaczniejszy, ale też zdrowszy niż kupny. Mam świadomość, że moje dziecko nie truje się chemią i jest to dla mnie tak samo ważne jak to, że je posiłki, które lubi.
Przy tym wszystkim lubię gotować tylko od czasu do czasu. Codzienne stanie w kuchni ma dla mnie sens tylko, jeśli mogę upiec coś słodkiego. Ale pobyt tutaj ma jeszcze jedną, wielką zaletę: moja domowa książka kucharska rozrasta się o nowe, często egzotyczne przepisy, a ja jestem jak dziecko w sklepie z cukierkami: chciałabym wypróbować je wszystkie!
piątek, 4 marca 2016
Nocne Brazylijczyków rozmowy
Nasz sąsiad ma zwyczaj siadania na schodach przed swoim domem ze szklaneczką piwa. Powoduje tym samym sąsiedzką lawinę, bo zaraz ktoś do niego dołącza. Z jednego piwa robi się regularna impreza na ulicy.
Wczoraj siedzieliśmy na naszych schodach da odmiany. Chłopaki pili piwo, ja z sąsiadką winko, a jeden z panów przyniósł małego grilla, bo przecież Brazylijczycy nie wytrzymają długo bez mięsa. Mimo późnej pory, dzieciaki szalały (to też jest powszechne), no a poza tym był czwartek. Ja się natknęłam na trochę mniejszą posiadówę wracając we wtorek z kolacji z koleżankami. Była jedenasta w nocy, ale Rodrigo i Mauro zaprosili mnie "na jednego".
I tym sposobem zarwałam już dwie noce w tym tygodniu. Na szczęście dziś mnie tknęło i wyszłam rano przed dom zanim przyjechał szkolny bus po Małą. Szkła ani śmieci nie było, ale petów i kapsli pełno! Znalazłam nawet jakiegoś niedopalonego skręta. Dobrze, że kierowca tego nie zobaczył!
Subskrybuj:
Posty (Atom)