sobota, 29 kwietnia 2017

Co zyskałam dzięki ekspatriacji

Niby to niemożliwe, bo czas biegnie zawsze tak samo, ale dla mnie życie zaczęło przypominać karuzelę. Wciąż jest tyle spraw do załatwienia i zamknięcia, powoli ruszają też prace remontowe w naszym polskim domu, które koordynuję zdalnie.
Przyjętym w Brazylii zwyczajem jest urządzanie imprez pożegnalnych dla znajomych. Oczywiście organizacja takiego pożegnania leży po naszej stronie, bo nikt nie wpadł na pomysł, że może jesteśmy zbyt zajęci pakowaniem i można by nas po prostu zaprosić na przyjęcie na naszą cześć ;) Tak więc najbliższe dwa weekendy, które są jednocześnie moimi ostatnimi w tym kraju spędzę przy garach. W tygodniu wciąż chodzę na siłownię i działam w klubie. Na szczęście znalazłam swoją następczynię do pracy przy gazecie i nie będę musiała ratować dziewczyn przygotowując kolejny numer już z Polski.
Beverly jest lepiej przygotowana do tej pracy niż ja, bo jest Kanadyjką, więc poradzi sobie z językiem. Ja zawsze potrzebowałam kogoś do zrobienia korekty. Ostatnio siedziałyśmy razem przy komputerze i przypomniały mi się moje początki, które miałyśmy bardzo podobne.
Ona przyjechała tu dwa miesiące temu i właśnie dowiedziała się, że jest tu na wizie swojego męża (menadżera w fabryce Volvo), która nie zezwala jej na pracę zarobkową na posadzie nauczycielki w szkole międzynarodowej. Jej ślubny siedzi w robocie od świtu do nocy, a ona utknęła sama w mieście, które jej się nie podoba i którego nie zna. Do tego wszystkiego jej znajomość portugalskiego ogranicza się "dzień dobry" i "do widzenia", więc najprostsze czynności urastają do rangi życiowych wyzwań, bo jak tu zrobić zakupy czy pójść do fryzjera? Przynajmniej trafiła do klubu szybciej niż ja, za chwilę zaangażuje się w działania zarządu i choć częściowo rozwiąże problem samotności.
Tak, byłam tam, dokładnie w tym samym punkcie, w którym teraz jest Bev. A teraz jestem dużo, dużo dalej i nigdy wcześniej nie osiągnęłam tak dużo w ciągu trzech lat.
Codziennie porozumiewam się w trzech językach i to czasem równocześnie. Po prostu przeskakuję pomiędzy nimi w razie potrzeby. Również tłumaczę pomiędzy nimi "synchronicznie". Telewizję oglądam tylko po angielsku i jest to dla mnie naturalne jak słońce na niebie. Owszem, czasem nie rozumiem słowa czy dwóch, ale dotyczą one medycyny albo żargonu prawniczego, których pełne są dzisiejsze seriale. Mniej naturalnie, ale również z całkowitym zrozumieniem śledzę brazylijskie bajki mojej Małej i już nie drażni mnie portugalski. Stał się takim drugim angielskim i czerpię ogromną satysfakcję z każdej rozmowy w tym języku.
Dużo nauczyłam się o Brazylii i jej mieszkańcach, podróżowałam po tym wielkim kraju i zobaczyłam więcej, niż kiedykolwiek marzyłam. Poznałam ludzi z całego świata, ludzi różnych kultur, mówiących po angielsku z wieloma akcentami. Znalazłam tu przyjaciół, a moje trzy bratnie dusze pochodzą z czterech różnych krajów.
Zainwestowałam w siebie: dzięki znajomości języka mogłam zrobić kursy cukiernicze, wymieniłam się też doświadczeniami z kobietami z całego świata na wspólnych lekcjach gotowania. Nauczyłam się szydełkowania i jazdy na rolkach. Każdy dzień zaczynam od siłowni i mam lepszą kondycję i silniejsze ciało niż kiedykolwiek. Tylko schudnąć mi się nie udało przy moim bogatym życiu towarzyskim, ale nie żałuję.
Sprawdziłam się, dałam radę i nabrałam pewności siebie. Nastroje depresyjne, kiedyś bardzo częste, przestały być moim problemem. To wszystko dzięki Brazylii, która jest krajem pięknym i trudnym, gościnnym i niebezpiecznym jednocześnie. To było wielkie wyzwanie, ale nagroda okazała się warta wysiłku. Nie wierzę, że to mówię, ale cieszę się, że jestem expatem.

piątek, 7 kwietnia 2017

Selfie

Selfie lustrzanką ;)
Na nasze ostatnie wakacje zabrałam ze sobą swoją lustrzankę. Niewygodny jest ten aparat, bo duży i nieporęczny, ale żaden smartfon nie robi takich zdjęć jak mój wysłużony już Nikon. Co nie znaczy, że nie robię sobie selfie, oczywiście że tak, ale trochę się tego wstydzę, więc staram się być przy tym dyskretna i szybka.
Ludziom jednak publiczność nie przeszkadza. Rażą mnie panienki uśmiechające się promiennie do własnego odbicia. Nie mogłam się oprzeć i zrobiłam im trochę fotek w restauracji na plaży, z której najlepiej widać było zachód słońca. Mnóstwo ludzi przyszło sfotografować zachód i siebie na jego tle. Zaskoczyła mnie zmiana, jak dokonała się w ostatnich latach. Poza mną, tylko jedna osoba miała aparat, ktoś miał kamerkę GoPro, ale większość robiła zdjęcia komórkami. Jakoś to wszystko nie miało klimatu fotografowania. I jak się ludziom mieści taka ilość zdjęć na dysku? Moja komórka jest już dawno zapchana!
Pamiętam jeszcze kodaki na prawdziwą kliszę i pierwsze cyfrówki. Nawet żałowałam, że nie mam takiej wodoszczelnej, bo widoki pod wodą były równie zapierające dech w piersiach, co nad nią. To by dopiero była pamiątka na całe życie.

Selfie na chwiejnej łódce z przyjaciółmi w tle

Tło do selfie ;)










środa, 5 kwietnia 2017

Fernando de Noronha


Nigdy jeszcze nie byłam tak daleko na północy Brazylii ani tak daleko na wschód. Wyspa na której spędziliśmy ostatni tydzień jest oddalona od stałego lądu o godzinę lotu samolotem. Z tego też powodu musieliśmy przesunąć zegarki o godzinę, czego początkowo nie byliśmy świadomi.
Poza tym to ulubione miejsce wielu nowożeńców, którzy spędzają tam miesiąc miodowy i gdyby mnie było stać szesnaście lat temu, sama wybrałabym Noronhę na podróż poślubną.
Najpierw byłam zaskoczona ilością ludzi, która wysypała się z samolotu i okupowała maleńki terminal. Wszyscy musieliśmy się zarejestrować i zapłacić kosmiczną wręcz opłatę "klimatyczną", bo wyspa jest parkiem narodowym. Potem jechaliśmy główną (i jedyną) ulicą przez niezbyt ładne zabudowania. Sam hotel też nie należał do luksusowych, choć był chyba jednym z najlepszych. Ale miał basen, co dla naszej córki jest znacznie większą atrakcją niż plaże. Nawet te rajskie plaże z idealnie czystą wodą, delfinami i żółwiami.
Znajomi, którzy doradzili nam podróż na Fernando do Noronha powiedzieli nam, że 5 dni w zupełności nam wystarczy i mieli rację. Wynajęliśmy buggy - przekomiczny, maleńki i plastikowy samochodzik za to z napędem na cztery koła, który zawiózł nas na każdą jedną plażę mimo wertepów. Ale ponieważ wyspa ma 7 kilometrów długości i pewnie ze 3 szerokości nie zajęło nam to dużo czasu.
Jestem zachwycona tymi naszymi krótkimi wakacjami, bo poza pięknymi widokami, pierwszy raz w życiu widziałam delfiny, żółwie morskie i wiele różnych kolorowych ryb. Pływaliśmy przy rafie koralowej i mogłam się jej przyjrzeć z bliska nie płosząc przy tym ryb. To było wspaniałe pożegnanie z Brazylią, jedyne w swoim rodzaju. Zrobiliśmy prawie 500 zdjęć, dlatego proszę o wybaczenie, że tak wiele ich zamieszczam. Trudno mi się było zdecydować.

Praia do Leao

Praia do Boldro


Kolejne wyspy archipelagu




Te rybki podpływały do statków, żeby je "wyczyścić"

Delfiny ścigały się nami, trudno im było zrobić dobre zdjęcie

W porcie pływały żółwie i płaszczki

Praia do Sancho

Praia do Sancho - tu nurkowaliśmy ze statku, bo od strony lądu trudno się tam dostać


Mnóstwo muszek i mnóstwo jaszczurek



Praia do Porco





Na jednej skale siedziało co najmniej kilkadziesiąt krabów


Nasze buggy