Niby to niemożliwe, bo czas biegnie zawsze tak samo, ale dla mnie życie zaczęło przypominać karuzelę. Wciąż jest tyle spraw do załatwienia i zamknięcia, powoli ruszają też prace remontowe w naszym polskim domu, które koordynuję zdalnie.
Przyjętym w Brazylii zwyczajem jest urządzanie imprez pożegnalnych dla znajomych. Oczywiście organizacja takiego pożegnania leży po naszej stronie, bo nikt nie wpadł na pomysł, że może jesteśmy zbyt zajęci pakowaniem i można by nas po prostu zaprosić na przyjęcie na naszą cześć ;) Tak więc najbliższe dwa weekendy, które są jednocześnie moimi ostatnimi w tym kraju spędzę przy garach. W tygodniu wciąż chodzę na siłownię i działam w klubie. Na szczęście znalazłam swoją następczynię do pracy przy gazecie i nie będę musiała ratować dziewczyn przygotowując kolejny numer już z Polski.
Beverly jest lepiej przygotowana do tej pracy niż ja, bo jest Kanadyjką, więc poradzi sobie z językiem. Ja zawsze potrzebowałam kogoś do zrobienia korekty. Ostatnio siedziałyśmy razem przy komputerze i przypomniały mi się moje początki, które miałyśmy bardzo podobne.
Ona przyjechała tu dwa miesiące temu i właśnie dowiedziała się, że jest tu na wizie swojego męża (menadżera w fabryce Volvo), która nie zezwala jej na pracę zarobkową na posadzie nauczycielki w szkole międzynarodowej. Jej ślubny siedzi w robocie od świtu do nocy, a ona utknęła sama w mieście, które jej się nie podoba i którego nie zna. Do tego wszystkiego jej znajomość portugalskiego ogranicza się "dzień dobry" i "do widzenia", więc najprostsze czynności urastają do rangi życiowych wyzwań, bo jak tu zrobić zakupy czy pójść do fryzjera? Przynajmniej trafiła do klubu szybciej niż ja, za chwilę zaangażuje się w działania zarządu i choć częściowo rozwiąże problem samotności.
Tak, byłam tam, dokładnie w tym samym punkcie, w którym teraz jest Bev. A teraz jestem dużo, dużo dalej i nigdy wcześniej nie osiągnęłam tak dużo w ciągu trzech lat.
Codziennie porozumiewam się w trzech językach i to czasem równocześnie. Po prostu przeskakuję pomiędzy nimi w razie potrzeby. Również tłumaczę pomiędzy nimi "synchronicznie". Telewizję oglądam tylko po angielsku i jest to dla mnie naturalne jak słońce na niebie. Owszem, czasem nie rozumiem słowa czy dwóch, ale dotyczą one medycyny albo żargonu prawniczego, których pełne są dzisiejsze seriale. Mniej naturalnie, ale również z całkowitym zrozumieniem śledzę brazylijskie bajki mojej Małej i już nie drażni mnie portugalski. Stał się takim drugim angielskim i czerpię ogromną satysfakcję z każdej rozmowy w tym języku.
Dużo nauczyłam się o Brazylii i jej mieszkańcach, podróżowałam po tym wielkim kraju i zobaczyłam więcej, niż kiedykolwiek marzyłam. Poznałam ludzi z całego świata, ludzi różnych kultur, mówiących po angielsku z wieloma akcentami. Znalazłam tu przyjaciół, a moje trzy bratnie dusze pochodzą z czterech różnych krajów.
Zainwestowałam w siebie: dzięki znajomości języka mogłam zrobić kursy cukiernicze, wymieniłam się też doświadczeniami z kobietami z całego świata na wspólnych lekcjach gotowania. Nauczyłam się szydełkowania i jazdy na rolkach. Każdy dzień zaczynam od siłowni i mam lepszą kondycję i silniejsze ciało niż kiedykolwiek. Tylko schudnąć mi się nie udało przy moim bogatym życiu towarzyskim, ale nie żałuję.
Sprawdziłam się, dałam radę i nabrałam pewności siebie. Nastroje depresyjne, kiedyś bardzo częste, przestały być moim problemem. To wszystko dzięki Brazylii, która jest krajem pięknym i trudnym, gościnnym i niebezpiecznym jednocześnie. To było wielkie wyzwanie, ale nagroda okazała się warta wysiłku. Nie wierzę, że to mówię, ale cieszę się, że jestem expatem.