15.04.2014
Tu jest tyle egzotycznych ptaków, że nie spodziewałam się tego najbardziej oczywistego :D
Przybywa nam wyzwań. Z naciskiem na wyzwania nie problemy,
żeby nie było, że narzekam. Pewna mądra pani psycholog poradziła mi przed
wyjazdem, kiedy spraw do załatwienia i formularzy do wypełnienia przybywało w
tempie lawinowym, żebym skupiała się na tym, co mam do zrobienia dziś. Świetna
rada, bo dzięki tej metodzie jakoś przetrwaliśmy okres przed przeprowadzką
pozostając przy zdrowych zmysłach. Od dawna też staram się nie martwić na
zapas. Bo część rzeczy, o które się martwimy, wcale się nie zdarzy, a na większość
pozostałych nie mamy wpływu. Tych kilka drobiazgów, na które wreszcie mamy
wpływ, zazwyczaj udaje się nam rozwiązać zgodnie z naszymi oczekiwaniami i
potrzebami. Nie ma co się zatruwać na zapas. Choć przyznaję, że takie życie z
dnia na dzień bez planowania dalszej przyszłości wymaga treningu zanim wejdzie
w krew.
Skupiam się więc na takich małych wyzwaniach, jak kupno
deski do krojenia. Już zaczęłam podejrzewać, że Brazylijczycy nie używają
czegoś takiego. Chleb sprzedają krojony, wędliny i ser też, a może wszyscy mają
tu krajalnice albo kroją bezpośrednio na blacie? Ale nie. Wczoraj się udało! W
hipermarkecie, na regale z jednorazowymi naczyniami i akcesoriami
łazienkowymi znalazłam deskę! To było moje największe trofeum na wczorajszych
zakupach!
Mało kto
zdaje sobie sprawę, jak wielkim wyzwaniem jest taka
przeprowadzka do innego kraju. Jak się było tylko na dwutygodniowych
wakacjach
w hotelu, w kurorcie nastawionym na turystów, to trudno o empatię. Bo
nie łatwo
zrozumieć jak to możliwe, że bariera językowa uniemożliwia ugotowanie
ulubionego obiadu dla dziecka lub utrzymanie diety, że w markecie spędza
się
dwa razy więcej czasu próbując zrozumieć, gdzie co leży i czasem nawet
do czego
służy, że po ulicach chodzi się ze strachem, czy ktoś ciebie –
obcokrajowca nie
uzna za łatwy cel do obrobienia (lub opcjonalnie, że ciebie nie uznają
za element podejrzany, jak to było z imigrantami w Szwecji). Chleb
nigdzie nie smakuje tak, jak ten polski
i nawet jeśli sama go upiekę, to nie to samo.
Pal
sześć jeśli większość tubylców mówi po angielsku, a do
domu jest na tyle blisko, że można sobie sprowadzić ulubione produkty. W
Brazylii nie mamy takich luksusów, choć zalet temu krajowi nie brakuje.
Jest po
prostu inaczej i aż boję się myśleć jak by było w Japonii ;) Jedno
wszędzie
byłoby takie samo: Pablo nigdzie nie będzie miał dobrej orientacji w
terenie i
to nie zależy od znajomości lokalnej topografii. Żyjemy z dnia na dzień,
rozwiązujemy bieżące problemy i zaspokajamy bieżące problemy. To takie
proste, że aż prymitywne. A jednak ułatwia życie. Więc może sami zbyt je
sobie komplikujemy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz