poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Myślałam, że to brazylijska sowa :)


15.04.2014 



Tu jest tyle egzotycznych ptaków, że nie spodziewałam się tego najbardziej oczywistego :D


Przybywa nam wyzwań. Z naciskiem na wyzwania nie problemy, żeby nie było, że narzekam. Pewna mądra pani psycholog poradziła mi przed wyjazdem, kiedy spraw do załatwienia i formularzy do wypełnienia przybywało w tempie lawinowym, żebym skupiała się na tym, co mam do zrobienia dziś. Świetna rada, bo dzięki tej metodzie jakoś przetrwaliśmy okres przed przeprowadzką pozostając przy zdrowych zmysłach. Od dawna też staram się nie martwić na zapas. Bo część rzeczy, o które się martwimy, wcale się nie zdarzy, a na większość pozostałych nie mamy wpływu. Tych kilka drobiazgów, na które wreszcie mamy wpływ, zazwyczaj udaje się nam rozwiązać zgodnie z naszymi oczekiwaniami i potrzebami. Nie ma co się zatruwać na zapas. Choć przyznaję, że takie życie z dnia na dzień bez planowania dalszej przyszłości wymaga treningu zanim wejdzie w krew.
Skupiam się więc na takich małych wyzwaniach, jak kupno deski do krojenia. Już zaczęłam podejrzewać, że Brazylijczycy nie używają czegoś takiego. Chleb sprzedają krojony, wędliny i ser też, a może wszyscy mają tu krajalnice albo kroją bezpośrednio na blacie? Ale nie. Wczoraj się udało! W hipermarkecie, na regale z jednorazowymi naczyniami i akcesoriami łazienkowymi znalazłam deskę! To było moje największe trofeum na wczorajszych zakupach!
Mało kto zdaje sobie sprawę, jak wielkim wyzwaniem jest taka przeprowadzka do innego kraju. Jak się było tylko na dwutygodniowych wakacjach w hotelu, w kurorcie nastawionym na turystów, to trudno o empatię. Bo nie łatwo zrozumieć jak to możliwe, że bariera językowa uniemożliwia ugotowanie ulubionego obiadu dla dziecka lub utrzymanie diety, że w markecie spędza się dwa razy więcej czasu próbując zrozumieć, gdzie co leży i czasem nawet do czego służy, że po ulicach chodzi się ze strachem, czy ktoś ciebie – obcokrajowca nie uzna za łatwy cel do obrobienia (lub opcjonalnie, że ciebie nie uznają za element podejrzany, jak to było z imigrantami w Szwecji). Chleb nigdzie nie smakuje tak, jak ten polski i nawet jeśli sama go upiekę, to nie to samo.
Pal sześć jeśli większość tubylców mówi po angielsku, a do domu jest na tyle blisko, że można sobie sprowadzić ulubione produkty. W Brazylii nie mamy takich luksusów, choć zalet temu krajowi nie brakuje. Jest po prostu inaczej i aż boję się myśleć jak by było w Japonii ;) Jedno wszędzie byłoby takie samo: Pablo nigdzie nie będzie miał dobrej orientacji w terenie i to nie zależy od znajomości lokalnej topografii. Żyjemy z dnia na dzień, rozwiązujemy bieżące problemy i zaspokajamy bieżące problemy. To takie proste, że aż prymitywne. A jednak ułatwia życie. Więc może sami zbyt je sobie komplikujemy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz