Bem!
Tudo bem? To pytanie słyszymy po kilka razy dziennie, czasem
kilkanaście. Odpowiedź to: Bem! Albo: Tudo bem! Oznacza to w wolnym tłumaczeniu:
Jak się masz? I często zastępuje „dzień dobry”. Tym słowom najczęściej
towarzyszy kciuk uniesiony w górę. Ten gest z resztą często zastępuje
jakiekolwiek słowa.
Wyobraź sobie, że przejeżdżasz przez bramę osiedlową kilka
razy w ciągu dnia. W końcu jest sobota, najpierw jedziesz po zakupy, potem z
dzieckiem do parku lub na wycieczkę, wieczorem wypad do restauracji na kolację….
Za każdym razem musisz otworzyć szybę w aucie (bo niestety jest przyciemniana) i
skinąć ochroniarzowi. On w odpowiedzi pokazuje kciuk uniesiony do góry. I tak
za każdym razem, przy każdym przejeździe, codziennie! Dostałeś pilota do bramy,
ale system powitania się nie zmienił. Po prostu tu się nie da udać, że się kogoś
nie widzi ;)
Pablo poznał dwóch sąsiadów z naprzeciwka. Mała pomaga się integrować,
bo garnie się do dzieci i trzeba jakoś jej pomóc, czasem tłumaczyć. Każdy z
sąsiadów ma dzieci w podobnym wieku, nawiązała się rozmowa o podstawowych
rzeczach: skąd jesteś?, na długo?, gdzie pracujesz? itp. Przyglądałam się tym pogaduchom
z daleka i nie mogłam uwierzyć własnym oczom: oni ciągle Pawła dotykali. To były
takie drobne gesty wymieniane między mężczyznami w Polsce w przypadku dużej już
zażyłości, w rodzinie lub między najlepszymi kumplami. Tu te wszystkie
poklepywania w ramię i plecy są naturalne już przy pierwszym kontakcie.
Jeden z nowo poznanych sąsiadów zaprosił nas na grilla i
drinka. Nastawiłam się, że nie mogę unikać kontaktu fizycznego i rzeczywiście nie
zawiodłam się, bo co chwila ktoś mnie albo dotknął w ramię, chcąc podkreślić
swoją wypowiedź albo złapał z wrażenia za rękę. I to kobiety nawet bardziej niż
mężczyźni. Ja wiem, rozpisuję się nad jakimiś drobiazgami, ale one tak bardzo
charakteryzują tutejszą kulturę. Nasi przyjaciele z południa Europy też są
bardziej dotykalscy niż Polacy i to oni pierwsi zwrócili mi uwagę na ten
szczegół. Nie wiem, jak się czują u nas, kiedy muszą się hamować ze swoją
wylewnością. Ja w Brazylii czuję się zaskakująco dobrze z tym kontaktem
fizycznym, bo tu jest on bardzo naturalny i na miejscu, podczas gdy w Polsce
zazwyczaj mnie bardzo krępuje.
A teraz trochę ciekawostek o przyjęciu. Dołączyliśmy do
imprezy, kiedy towarzystwo wyglądało na lekko zawiane. Mieliśmy w domu tylko
butelkę przywiezionej z Polski wódki, a zaproszenie było spontaniczne, więc nie
było kiedy zrobić zakupów. Obawialiśmy się, że po wypiciu tej wódki, panowie
pospadają pod stół, szczególnie, że mieszali na potęgę. Nic takiego się nie
wydarzyło! Zostawiliśmy ich potem w takim samym stanie, w jakim zastaliśmy, no
może rano wstali trochę później niż zwykle. Czyżby drzemała w nich słowiańska dusza? ;)
Kiedy gospodarz zrobił caipirinhę, postawił szklankę na
stole, a po chwili pili z niej wszyscy po kolei. Bez słomek. Po prostu szklanka
stała na środku stołu i kto chciał, popijał drinka. Jedzenie było pyszne i
oczywiście z grilla i jedyne, co mi się nie podobało to muzyka. Nie wiem, czy
była dobra czy nie, bo puszczali ją z YouTube na swoich smartfonach! Trzymali sobie
te telefony przy uszach i świetnie się bawili!
Już przed wyjazdem słyszałam, że mieszkańcy Ameryki
Południowej temperamentem i otwartością na ludzi bardzo przypominają Słowian. Jeszcze
za wcześnie bym mogła zweryfikować to stwierdzenie, ale wiem, że na pewno bardzo
różnią się od Szwedów. Przez trzy lata, które spędziliśmy w Skandynawii, nie
zostaliśmy zaproszeni do żadnego szwedzkiego domu. Tu imprezowaliśmy już po
tygodniu. I choć nie jest łatwo się zaadaptować tak daleko od domu, Brazylijczycy potrafią ten
proces osłodzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz