poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Tudo bem?

Bem!

 


Tudo bem? To pytanie słyszymy po kilka razy dziennie, czasem kilkanaście. Odpowiedź to: Bem! Albo: Tudo bem! Oznacza to w wolnym tłumaczeniu: Jak się masz? I często zastępuje „dzień dobry”. Tym słowom najczęściej towarzyszy kciuk uniesiony w górę. Ten gest z resztą często zastępuje jakiekolwiek słowa.

Wyobraź sobie, że przejeżdżasz przez bramę osiedlową kilka razy w ciągu dnia. W końcu jest sobota, najpierw jedziesz po zakupy, potem z dzieckiem do parku lub na wycieczkę, wieczorem wypad do restauracji na kolację…. Za każdym razem musisz otworzyć szybę w aucie (bo niestety jest przyciemniana) i skinąć ochroniarzowi. On w odpowiedzi pokazuje kciuk uniesiony do góry. I tak za każdym razem, przy każdym przejeździe, codziennie! Dostałeś pilota do bramy, ale system powitania się nie zmienił. Po prostu tu się nie da udać, że się kogoś nie widzi ;)

Pablo poznał dwóch sąsiadów z naprzeciwka. Mała pomaga się integrować, bo garnie się do dzieci i trzeba jakoś jej pomóc, czasem tłumaczyć. Każdy z sąsiadów ma dzieci w podobnym wieku, nawiązała się rozmowa o podstawowych rzeczach: skąd jesteś?, na długo?, gdzie pracujesz? itp. Przyglądałam się tym pogaduchom z daleka i nie mogłam uwierzyć własnym oczom: oni ciągle Pawła dotykali. To były takie drobne gesty wymieniane między mężczyznami w Polsce w przypadku dużej już zażyłości, w rodzinie lub między najlepszymi kumplami. Tu te wszystkie poklepywania w ramię i plecy są naturalne już przy pierwszym kontakcie.

Jeden z nowo poznanych sąsiadów zaprosił nas na grilla i drinka. Nastawiłam się, że nie mogę unikać kontaktu fizycznego i rzeczywiście nie zawiodłam się, bo co chwila ktoś mnie albo dotknął w ramię, chcąc podkreślić swoją wypowiedź albo złapał z wrażenia za rękę. I to kobiety nawet bardziej niż mężczyźni. Ja wiem, rozpisuję się nad jakimiś drobiazgami, ale one tak bardzo charakteryzują tutejszą kulturę. Nasi przyjaciele z południa Europy też są bardziej dotykalscy niż Polacy i to oni pierwsi zwrócili mi uwagę na ten szczegół. Nie wiem, jak się czują u nas, kiedy muszą się hamować ze swoją wylewnością. Ja w Brazylii czuję się zaskakująco dobrze z tym kontaktem fizycznym, bo tu jest on bardzo naturalny i na miejscu, podczas gdy w Polsce zazwyczaj mnie bardzo krępuje.

A teraz trochę ciekawostek o przyjęciu. Dołączyliśmy do imprezy, kiedy towarzystwo wyglądało na lekko zawiane. Mieliśmy w domu tylko butelkę przywiezionej z Polski wódki, a zaproszenie było spontaniczne, więc nie było kiedy zrobić zakupów. Obawialiśmy się, że po wypiciu tej wódki, panowie pospadają pod stół, szczególnie, że mieszali na potęgę. Nic takiego się nie wydarzyło! Zostawiliśmy ich potem w takim samym stanie, w jakim zastaliśmy, no może rano wstali trochę później niż zwykle. Czyżby drzemała w nich słowiańska dusza? ;)

Kiedy gospodarz zrobił caipirinhę, postawił szklankę na stole, a po chwili pili z niej wszyscy po kolei. Bez słomek. Po prostu szklanka stała na środku stołu i kto chciał, popijał drinka. Jedzenie było pyszne i oczywiście z grilla i jedyne, co mi się nie podobało to muzyka. Nie wiem, czy była dobra czy nie, bo puszczali ją z YouTube na swoich smartfonach! Trzymali sobie te telefony przy uszach i świetnie się bawili!

Już przed wyjazdem słyszałam, że mieszkańcy Ameryki Południowej temperamentem i otwartością na ludzi bardzo przypominają Słowian. Jeszcze za wcześnie bym mogła zweryfikować to stwierdzenie, ale wiem, że na pewno bardzo różnią się od Szwedów. Przez trzy lata, które spędziliśmy w Skandynawii, nie zostaliśmy zaproszeni do żadnego szwedzkiego domu. Tu imprezowaliśmy już po tygodniu. I choć nie jest łatwo się zaadaptować tak daleko od domu, Brazylijczycy potrafią ten proces osłodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz