poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Pierwszy dzień w nowym domu

11.04.2014 Pierwszy dzień w nowym domu 

 

Przyjechałam tu w nie najlepszej formie. Fizycznie zmęczona pożegnaniami w postaci suto zakrapianych imprez i spotkań, psychicznie też niezbyt entuzjastycznie nastawiona do zmian, na dodatek przeziębiona, nie mam ochoty na zwiedzanie.

Zwiedzać jednak muszę chociażby sklepy. Pablo znalazł nam ładny dom, na bardzo zielonym osiedlu. W dodatku blisko największego w mieście parku, w którym planuję gubić nadmiarowe kilogramy. Tego mi po Szwecji bardzo brakowało w naszej wsi – natury, no chyba, że za naturę uznamy wyśmiewane przeze mnie pola ziemniaków.

Nasz dom ma trzy poziomy. Na górze trzy nieduże sypialnie, garderobę, dwie łazienki i bawialnię. Ten poziom oswoiliśmy najszybciej, bo wystarczyło wypakować nasze rzeczy. Parter to kuchnia, salon i gościnna toaleta. W sumie duża przestrzeń, ale brakuje w niej osobistych akcentów, jakichś obrazów czy dywanu. Na razie jest tu raczej pusto. A najniżej znajduje się pralnia z pokojem dla służby, wąski taras i duży garaż.

Noc po przylocie spędziliśmy w hotelu, a w sobotę rano zabraliśmy walizki do nowego domu. Natychmiast musieliśmy pojechać na zakupy spożywcze. Mała szalała po sklepie, wybierała jakieś zupełnie niepotrzebne nam rzeczy, ale zaangażowana była bardzo. Kupiła sobie wielkiego melona. My poza jedzeniem, obkupiliśmy się w podstawową chemię gospodarczą. Ale z tym jedzeniem nie było łatwo. Nasza córka je tylko pomidorową i rosół, ale jak ją ugotować bez selera i pietruszki? Natkę znalazłam, zwiędniętego pora też wygrzebałam (chyba jest tu mało popularny), korzenia pietruszki niestety nigdzie nie było. Znalazłam coś na kształt selera, ale w domu okazał się być włochatą odmianą ziemniaka bodajże. Dowiem się, co to, jak to ugotuję(albo się nie dowiem ;) ). Następne wyzwanie, tradycyjne już dla nas: śmietana. W Szwecji za pierwszym razem kupiliśmy śmietanę, choć szukaliśmy twarożku. Tu zamiast śmietany trafiliśmy na coś pokroju serka topionego. Polecieliśmy do sklepu drugi raz i wyszliśmy z trzema różnymi kubkami i okazało się, że to były trzy różne śmietany. Sukces!

Największym wyzwaniem okazało się jednak zakupienie kołder, poduszek i podstawowych naczyń. Mieliśmy namiary na najbliższy i w miarę tani sklep z rzeczami do domu, ale co z tego, skoro nie znamy miasta. Nawigacja po portugalsku nie dała się ustawić. Krążyliśmy po okolicy przez godzinę z dzieckiem śpiącym na siedzeniu licząc, że może przez przypadek trafimy na właściwą ulicę. I o dziwo trafiliśmy, kiedy już się poddaliśmy i postanowiliśmy odszukać drogę do domu.

Najbardziej zaskakują mnie ceny. Duże Martini kosztuje około 20PLN, ale tarka kuchenna około 50PLN. Z resztą od Martini to nawet wino jest droższe o 3-4 reale. Gdzie tu logika? Oczywiście tutejsze kołdry nijak nie pasują do polskich rozmiarów pościeli, więc moje poszewki okazały się dużo za małe. Nie znaleźliśmy deski do krojenia – czyżby nie używali? – i mimo wydanych sporych pieniędzy wciąż mamy do wyposażenia prawie całą kuchnię i pół domu. Ale urządzanie się to najprzyjemniejsza część każdej przeprowadzki i cieszę się, że większość jeszcze przede mną.

1 komentarz:

  1. I co z tym włochatym ziemniakiem? Zjadliwy?
    Ciekawa też jestem tego rosołu... Udało Ci się w końcu ugotować chociaż coś podobnego? ;)

    OdpowiedzUsuń