Wspominałam już przy okazji szkoły, że dorośli mają tu zupełnie inne podejście do dzieci. Dzieci są dobrem szczególnym, wszyscy je kochają, głaszczą, przytulają...
Ostatnio nasza Mała z zapałem rysuje dla swojej nauczycielki, bo ta jej daje buziaka za każdą pracę :))
Kiedy spotykamy się ze znajomymi, oni witają naszą córkę na równi z nami, podczas gdy ja jestem przyzwyczajona, że dzieciom odpowiada się "dzień dobry" i właściwie na tym często kończy się interakcja. Oczywiście wśród rodziny i przyjaciół poświęcamy dzieciom więcej uwagi, ale nie takim kompletnie obcym maluchom, kiedy dopiero zawieramy znajomość z ich rodzicami. Przynajmniej w porównaniu z Brazylijczykami.
Moja nauczycielka wspominała ostatnio, że kiedy była ze swoimi dziećmi w Niemczech, zdawało się, że nikt ich nie zauważał. Za to kiedy wyszła na spacer z psami, wszyscy się nimi zachwycali. Ona do tej pory nie rozumie dlaczego ludzie bardziej interesowali się zwierzętami niż dziećmi.
Przewagą Europy jest ilość zabawek edukacyjnych, jakość tych zabawek oraz ilość placów zabaw. Tutaj wybór puzzli i gier jest minimalny, łamigłówek nie było w sklepie z zabawkami, a poza małym placem zabaw w parku, nie widziałam nawet huśtawki. Kulkolandii z pełnego zdarzenia też jeszcze nie znalazłam, choć to akurat nie znaczy, że jej nie ma. Za to dorośli spędzają tu cały wolny czas ze swoimi pociechami i zdają się mieć do nich więcej cierpliwości niż ja miałam kiedykolwiek.
Ostatnio Mała dostała zaproszenie na urodziny kolegi z klasy. Przyjęcie miało się odbyć w sobotę, w jakieś sali zabaw w godzinach 18.00-22.00! Popukałam się w głowę, że Brazylijczycy mają problemy z myśleniem, bo przecież dzieci chodzą trochę wcześniej spać, a rodzice też ludzie i lubią w sobotę posiedzieć przy winie ze znajomymi. Myślałam, że podrzucimy naszą księżniczkę na kulki i wrócimy po nią za dwie godziny.
Na miejscu zaskoczyła mnie wielka sala, której połowę zajmowały stoły. Pomyślałam: "to cali oni, będą biesiadowali z dzieciakami". I rzeczywiście, na imprezę dziecięcą przyszli koledzy jubilata z rodzicami i chyba cała jego rodzina. Kelnerzy częstowali nas piwem i szampanem, podano przekąski na ciepło, potem tort i ciasteczka, wszyscy siedzieli i rozmawiali. Nikt nie zostawił tam swojego dziecka samego, choć mógłby. Dzieciaki miały do dyspozycji niewielką konstrukcję z kulkami, dwie automatyczne karuzele, ściankę wspinaczkową, trampolinę zwykłą i tak zwane eurobanji, kilka automatów, kulki i minigolfa. Przy każdej z tych atrakcji stał ktoś z obsługi, więc rodzice mogli oddać się rozmowom. Ale największe wrażenie zrobił na nas najważniejszy punkt programu. Sala była przystrojona w tematyce Star Wars i nagle w trakcie przyjęcia powiało dymem, zahuczała muzyka i pojawił się rycerz Jedi ze swoim mieczem. Trochę rozgimnastykował dzieci i wtedy w oparach dymu pokazała się księżniczka Leia. Rozdała dzieciom peleryny i świetlne miecze i nadszedł Darth Vader. Nawet my siedzieliśmy z rozdziawionymi buziami, bo nie spodziewaliśmy się takiego przedstawienia, a bohaterowie mieli bardzo realistyczne stroje i świetnie dogadywali się dziecięcą publicznością. Kiedy już Jedi stoczył walkę z Darth'em, każde z dzieci mogło się zmierzyć z tym czarnym charakterem. To dopiero było show! Mała straciła swój miecz w twardej walce, ale walczyła raczej jak dama. Za to chłopcy wili się, stosowali uniki i zwody, wszystko po to, żeby dźgnąć tego biednego aktora w brzuch ;) Z resztą nie odpuścili mu do końca wieczoru, bo po zakończeniu przedstawienia, wszyscy wrócili do zabawy, a głowni bohaterowie Gwiezdnych Wojen towarzyszyli maluchom na karuzelach i trampolinach. Na Darth'a tu i tam co chwila czaił się jakiś mały bohater.
Pod koniec imprezy podpytaliśmy rodziców z naszej klasy, czy te dziecięce urodziny zawsze tak wyglądają i czy to kosztowna przyjemność i otrzymaliśmy dwie twierdzące odpowiedzi. No cóż, firma płaci nam za szkołę prywatną i tylko dlatego znaleźliśmy się wśród zamożnych Brazylijczyków. Ale bez względu na pieniądze reguła jest taka, że dzieci i dorośli mają jeden, wspólny świat i czas spędzają razem, podczas gdy w Europie bardzo staramy się zapewnić naszym pociechom jak najwięcej atrakcji w grupie rówieśników, ale jak się okazuje, trochę z dala od dorosłych.