Długo nie pisałam, bo byłam w Polsce, bo jest środek zimy i sezon ogórkowy, kiedy nic się nie dzieje, bo dopadła mnie chandra...
Ale ostatnio wydarzyło się coś sympatycznego. 10 sierpnia Brazylijczycy obchodzili Dzień Ojca i z tej okazji spędziliśmy weekend w hotelu za miastem wraz z naszymi sąsiadami i ich przyjaciółmi. Nawet nie spodziewaliśmy się, że to święto będzie tak hucznie obchodzone. Myśleliśmy, że to tylko weekend za miastem. Okazało się jednak, że w hotelu zorganizowano dużo atrakcji dla dzieci i ich tatusiów. Było więc wspólne robienie i puszczanie latawców, zawody sportowe, lepienie masy plastycznej i kilka innych zajęć grupowych, a nad dziećmi czuwali animatorzy tych zabaw. Ponadto do naszej dyspozycji był całkiem duży basen, plac zabaw i kilka ścieżek zdrowia. Dla nas najciekawsze okazały się podwieszane mosty: drewniany, gumowy i zbudowany z lin. Sama miałam frajdę i cykora jednocześnie, gdy przeprowadzałam córkę przez ten najwyższy. Wszystko się bujało, pod nami była woda, a konstrukcja nie wyglądała wcale na stabilną.
Nasza Mała nie chciała się bawić z rówieśnikami, wolała z tatą łowić ryby. Nieznajomość portugalskiego dla nas wszystkich jest przeszkodą w integracji, ale sprawia też, że czasem czujemy się jak atrakcja turystyczna. Ludzie słyszą nasz język, niektórzy nawet go rozpoznają i wszyscy się za nami oglądają. Dzieci są bardziej dociekliwe i zadają tysiące pytań, z których my rozumiemy zaledwie kilka. I tak zupełnie niechcący staliśmy się ciekawostką wyjazdu, co najdotkliwiej odczuł Pablo. Otóż w sobotni wieczór, po uśpieniu najmłodszych, siedzieliśmy w swoim gronie przy kominku. Dołączyła do nas para w średnim wieku nie znająca niestety angielskiego, więc rozmowy toczyły się dwutorowo. A ponieważ jesteśmy Polakami, nie obyło się bez wzmianek o wyśmienitej Polskiej wódce, choć piliśmy wtedy tylko wino i nawet Pablo nie pamięta co tam o tej wódce gadał. Za to w niedzielę, do obiadu poznany poprzedniego wieczora Brazylijczyk postawił mojemu mężowi kieliszek wódki! Trochę nas zatkało, bo trunek podano w kieliszku do wina, z lodem i limonką, ponadto kieliszek był pełen, a jego rant obtoczono w soli. A to przecież była niedziela! Po obiedzie chcieliśmy jechać do domu i raczej leczyliśmy kaca niż chcieliśmy przedłużać stan upojenia ;) Trochę się Pablo nakombinował, zanim udało mu się to tu to tam poodlewać tego trunku i tym sposobem opróżnić kieliszek. Toast musiał jednak wznieść, bo nie chciał urazić darczyńcy.
Jednak największą atrakcją pobytu okazały się ryby. Hotel przygotował bambusowe wędki dla swoich gości, na recepcji dostaliśmy suchą karmę dla ryb i tak pół soboty Pablo z Małą przesiedzieli nad brzegiem stawu. Ku naszemu zaskoczenia pierwszą rybę złowiła czteroletnia córeczka naszego sąsiada. To było niesamowite! Raczej nie wiedziała co robi, ale udało się jej powtórzyć ten wyczyn. Z resztą ku niezadowoleniu naszej córki, która przecież próbowała już od tylu godzin. Następnego dnia od rana siedziała z tatą nad stawem i tym razem udało im się złowić aż trzy rybki. Oczywiście liczba nie jest przypadkowa. Skoro mała Graziela mogła złowić dwie sztuki, to przecież Polacy nie mogą być gorsi. Muszą być co najmniej o ciut lepsi ;)))))
Ogólnie weekend bardzo nam się udał. Pogoda nie była zła, nie marzliśmy przynajmniej (teraz jest ok 10stopni, co przy braku ogrzewania w domach daje około 17-18stopni w sypialni) poza tym podbudowałam trochę swoje ego. Siedząc przy stole podczas obiadu olśniło mnie, że jestem najszczuplejszą kobietą w naszym towarzystwie. Oczywiście Brazylijki są piękne i są też szczupłe, ale tylko do pierwszego dziecka. Potem odsetek tych "filigranowych" drastycznie spada. I po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam się szczupło i sexy. Czy my w Europie nie zapędziliśmy się przypadkiem w kozi róg z tym wyśrubowanym wyglądem? Wiem, mi też jest milej popatrzeć na wysportowane "europejskie" męskie ciało, niż na lokalnych lekko zapuszczonych panów. Tylko jakimś cudem ludzie zdają się tu być bardziej zadowoleni z życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz