Dziś nie jest dobry dzień. Od kilku dni nie jest dobry. Wyszłam na rolki, żeby coś z tym zrobić, ale nie pomogło, endorfiny nie zadziałały. Młóciłam powietrze rękami dużo częściej niż zwykle, no i zaliczyłam jedną glebę. Jeszcze nigdy nie jeździło mi się tak ciężko jak dziś.
Te endorfiny to często mój jedyny ratunek. Pablo wyjechał już tydzień temu i właściwie od tamtej pory nie rozmawiałam z nikim dorosłym. Owszem, miałam lekcje portugalskiego, ale 3 godziny przez siedem dni, to mało. Moja przyjaciółka ma gości z Europy, z resztą znajomych spotykamy się zawsze wspólnie i w dużym gronie. Mój dzień określony jest szkolnymi ramami czasowymi i tyle. Zawożę dziecko do szkoły, po południu przywożę do domu i jedynie godzinne lekcje portugalskiego stanowią stałe punkty w moim harmonogramie. No i jeszcze sprzątanie, najbardziej fascynujące zajęcie na świecie ;-p
Jutro sobota, będziemy z Małą tylko we dwie. Pójdziemy na targ miejski, bo mają rozstawić stoiska z regionalnym jedzeniem z różnych krajów i polskie też ma być. A resztę dnia spędzimy w domu lub na basenie, jeśli pogoda dopisze.
Nadmiar wolnego czasu chciałam poświęcić na naukę. Szukałam studiów internetowych w Polsce i znalazłam nawet bardzo ciekawy kierunek. Niestety mimo, że są to studia internetowe, studenci muszą pojawić się na czterech zjazdach w ciągu roku! Rozumiem, że sesję trzeba zaliczyć osobiście, raz w roku, ale po co aż tyle tych spotkań? Napisałam nawet do dziekana z prośbą o złagodzenie tego wymagania, bo z Brazylii nie leci się do Polski z dnia na dzień, ale uzyskałam odpowiedź odmowną. Przecież to oznacza, że musiałabym na bilety wydać conajmniej dwa razy więcej niż zapłaciłabym za rok nauki.
Oczywiście na lokalnym uniwerku stanowym nie sposób doszukać się studiów po angielsku. Ostatecznie zaczęłam się rozglądać po amerykańskich uczelniach i trochę oklapłam, kiedy uświadomiłam sobie, że chcę robić rzeczy związane z moim wykształceniem i zainteresowaniami, chcę pisać i nigdy nie będę tego robiła równie dobrze po angielsku.
Pozostaje mi kurs mozaiki i innego rękodzieła. Przynajmniej będę miała najbardziej oryginalny dom w okolicy ;)
piątek, 27 marca 2015
wtorek, 24 marca 2015
Trening czyni mistrza
Ten wyświechtany frazes przypomniał mi się dziś na rolkach. W końcu święta za pasem, szum sąsiedzkich odkurzaczy zakłóca myśli i telewizor, do umycia mam prawie 30 okien i żeby tego nie robić, lepszej wymówki niż rolki nie znalazłam.
Mój znajomy z fejsa (idiotyczna kategoria znajomych, ale przez tą emigrację większość się do nich zalicza) jest pasjonatem rolek i kiedyś wrzucił na swoją tablicę taką oto fotkę:
Zainteresowałam się, bo nie cierpię biegać, a należałoby zrzucić co nieco z dupska. A tu taka laska, co to nie tylko nogi i pupę, ale nawet brzuch sobie na tych ośmiu kółkach wyrzeźbiła. Jaka szkoda, że moje ukochane dwa kółka nie mają takiego zbawiennego wpływu na sylwetkę. To pewnie przez ten silnik między nimi ;)
Przekonałam siebie i starego, że nie mogę żyć bez rolek, są mi niezbędnie potrzebne i co z tego, że dwa razy droższe niż w Europie, że teraz to ja będę codziennie jeździć, a za dwa miesiące zostanie ze mnie już tylko skóra, kości i same mięśnie! Aha! No przynajmniej taki był plan, a wyszło jak zwykle.
Okazało się, że nie mam problemu ze złapaniem równowagi i całkiem nieźle mi się jeździ pod warunkiem, że asfalt jest RÓWNY. No i dzięki Bogu za latarnie i drzewa przy ścieżce, bo bez nich nie umiałabym zahamować. Tak więc trzymam się skrajnej i gładkiej wstążki dla rowerzystów i mam gdzieś, że na mnie dzwonią. Gorzej, jak nawierzchnia się zmieni. Wtedy ćwiczę więcej mięśni niż dziewczyna z obrazka, bo również skrzydła. W końcu mi chyba wyrosną od tego młócenia powietrza.
Właściwie to się zastanawiam jaka cholera podszepnęła mi ten koszmarny pomysł z rolkami, co mi przyszło na "stare" lata? A potem przypominam sobie swoje pierwsze kroki na nartach. Pojawiły się w moim życiu jako nowinka wraz z ojczymem. Były tak samo jak on powiewem lepszego, bardziej wyrafinowanego świata. Broniłam się przed tym sportem rękami i nogami i to przez kilka sezonów, ale nadszedł taki dzień, kiedy już nie było gdzie uciec. A po kolejnych kilku sezonach białego szaleństwa od rana do nocy mogłam już jeździć na obozy narciarskie z dzieciakami jako pomocnik instruktora.
Na motocykl też nie wsiadłam od razu. Ile bólu kosztowało mnie opanowanie maszyny, wiem tylko ja. Przez kilka tygodni chodziłam posiniaczona, a od ciągłego "klamkowania" nie mogłam długopisu w palcach utrzymać. Ale takiej satysfakcji, jak z pokonania swoich fizycznych ograniczeń w nierównej walce z trzy razy cięższym jednośladem, nie miałam nigdy wcześniej ani później.
I tu dochodzę do kluczowego problemu: "Gdyby mi się chciało, tak jak mi się nie chce..." Mam gdzie i gdybym jeździła na rolkach codziennie, wkrótce byłabym jak ta bogini naszego parku, która prezentuje na deskorolce swoje bardzo kobiece kształty w legginsach i kusym topie uwydatniającym jej płaski brzuch. Za nią widać tylko burzę czarnych włosów no i ten tyłek... Nie ma mocnych, każdy jeden chłop gotów zaryzykować skręcenie karku, tak się ogląda. Ja też się oglądam i zazdroszczę.
To nie wszystko! Gdybym poza lekcjami uczyła się choć godzinę dziennie portugalskiego, mówiłabym już płynnie w tym języku. Ba! Podobno mam talent i dobrą pamięć, strach pomyśleć, co by było, gdybym przyłożyła się do każdego języka, którego się do tej pory uczyłam. Znałabym ich już pięć!
Gdybym przestała narzekać na swoje brzuszysko i wzięła się poważnie do roboty, już dawno robiłabym karierę jako fotomodelka lub selfiemodelka ;)
Idę przeczytać jeszcze jedną książkę o motywacji :)))))
Mój znajomy z fejsa (idiotyczna kategoria znajomych, ale przez tą emigrację większość się do nich zalicza) jest pasjonatem rolek i kiedyś wrzucił na swoją tablicę taką oto fotkę:
Zainteresowałam się, bo nie cierpię biegać, a należałoby zrzucić co nieco z dupska. A tu taka laska, co to nie tylko nogi i pupę, ale nawet brzuch sobie na tych ośmiu kółkach wyrzeźbiła. Jaka szkoda, że moje ukochane dwa kółka nie mają takiego zbawiennego wpływu na sylwetkę. To pewnie przez ten silnik między nimi ;)
Przekonałam siebie i starego, że nie mogę żyć bez rolek, są mi niezbędnie potrzebne i co z tego, że dwa razy droższe niż w Europie, że teraz to ja będę codziennie jeździć, a za dwa miesiące zostanie ze mnie już tylko skóra, kości i same mięśnie! Aha! No przynajmniej taki był plan, a wyszło jak zwykle.
Okazało się, że nie mam problemu ze złapaniem równowagi i całkiem nieźle mi się jeździ pod warunkiem, że asfalt jest RÓWNY. No i dzięki Bogu za latarnie i drzewa przy ścieżce, bo bez nich nie umiałabym zahamować. Tak więc trzymam się skrajnej i gładkiej wstążki dla rowerzystów i mam gdzieś, że na mnie dzwonią. Gorzej, jak nawierzchnia się zmieni. Wtedy ćwiczę więcej mięśni niż dziewczyna z obrazka, bo również skrzydła. W końcu mi chyba wyrosną od tego młócenia powietrza.
Właściwie to się zastanawiam jaka cholera podszepnęła mi ten koszmarny pomysł z rolkami, co mi przyszło na "stare" lata? A potem przypominam sobie swoje pierwsze kroki na nartach. Pojawiły się w moim życiu jako nowinka wraz z ojczymem. Były tak samo jak on powiewem lepszego, bardziej wyrafinowanego świata. Broniłam się przed tym sportem rękami i nogami i to przez kilka sezonów, ale nadszedł taki dzień, kiedy już nie było gdzie uciec. A po kolejnych kilku sezonach białego szaleństwa od rana do nocy mogłam już jeździć na obozy narciarskie z dzieciakami jako pomocnik instruktora.
Na motocykl też nie wsiadłam od razu. Ile bólu kosztowało mnie opanowanie maszyny, wiem tylko ja. Przez kilka tygodni chodziłam posiniaczona, a od ciągłego "klamkowania" nie mogłam długopisu w palcach utrzymać. Ale takiej satysfakcji, jak z pokonania swoich fizycznych ograniczeń w nierównej walce z trzy razy cięższym jednośladem, nie miałam nigdy wcześniej ani później.
I tu dochodzę do kluczowego problemu: "Gdyby mi się chciało, tak jak mi się nie chce..." Mam gdzie i gdybym jeździła na rolkach codziennie, wkrótce byłabym jak ta bogini naszego parku, która prezentuje na deskorolce swoje bardzo kobiece kształty w legginsach i kusym topie uwydatniającym jej płaski brzuch. Za nią widać tylko burzę czarnych włosów no i ten tyłek... Nie ma mocnych, każdy jeden chłop gotów zaryzykować skręcenie karku, tak się ogląda. Ja też się oglądam i zazdroszczę.
To nie wszystko! Gdybym poza lekcjami uczyła się choć godzinę dziennie portugalskiego, mówiłabym już płynnie w tym języku. Ba! Podobno mam talent i dobrą pamięć, strach pomyśleć, co by było, gdybym przyłożyła się do każdego języka, którego się do tej pory uczyłam. Znałabym ich już pięć!
Gdybym przestała narzekać na swoje brzuszysko i wzięła się poważnie do roboty, już dawno robiłabym karierę jako fotomodelka lub selfiemodelka ;)
Idę przeczytać jeszcze jedną książkę o motywacji :)))))
czwartek, 19 marca 2015
Floripa
Stolicą stanu Santa Catarina jest Florianopolis, nazywane przez Brazylijczyków Floripą. Miasto leży na wyspie i połączone jest z lądem tylko jednym mostem. Drugi, zabytkowy jest w remoncie.
Piękne plaże, luksusowe hotele i nowoczesna zabudowa przyciągają turystów, bogaczy i celebrytów.
My spędziliśmy weekend na północy wyspy, w hotelu blisko plaży i nie ruszyliśmy się stamtąd na krok. Caipirinha lała się strumieniami, woda była cieplutka, a piasek biały i tak drobny, że do dziś nie udało mi się go usunąć z torebki.
Miałam też okazję delektować się pysznymi rybami i owocami morza. Kraby, a właściwie ich faszerowane szczypce były pyszne. Nigdy nie podejrzewałabym, że kiedyś spróbuję takiego egzotycznego dania. Ale skoro mam okazję, to idę na całość. Zamówiłam też łososia w sosie z maracuji. I nie spodziewałam się, że to może być smaczne połączenie, ale było. Tak rewelacyjnej ryby dawno nie jadłam, a owocowy sos, który nie powinien do niej pasować, dodał jej egzotycznego smaku. Gorąco polecam. Madzia Gessler.
Taki żarcik ;)
Moje ulubione bary z napojami spotkać można na wszystkich plażach Brazylii. Caipirinha 10 reali. |
Ta jaszczurka miała około 50cm. Dla lokalesów to mały okaz ;) |
Stary most nie ma w tej chwili nawet nawierzchni. Została tylko stalowa konstrukcja. |
środa, 18 marca 2015
Higiena psychiczna ;)
Nie chce mi się ostatnio pisać. Nawet miałabym o czym, bo poza zwiedzaniem, wciąż jeszcze poznaję tutejszą kulturę i zwyczaje. Nadal są rzeczy które mnie zaskakują. Ale obudziła się we mnie malkontentka. Przerasta mnie odpowiedzialność i nuda dnia codziennego. Do nudy wrócę innym razem.
Odpowiedzialność za dziecko ciąży mi tu bardzo. Mała na szczęście do chorowitych nie należy. W ciągu pierwszego roku naszego pobytu (tak, to już prawie rok) złapała ze dwie żołądkówki i jedną infekcję, które z powodzeniem przetrzymałyśmy w domu, bo nie były bardzo poważne. To dla mnie błogosławieństwo, że mam taką odporną córkę. Jak sobie wyobrażam, że na prywatną wizytę u mówiącej po angielsku lekarki musiałabym poczekać kilka dni, a w naglących przypadkach pozostaje mi pogotowie, to aż się pocę z wrażenia. Tu się z chorymi dziećmi jedzie właśnie do szpitala, pogotowie pełni rolę przychodni. Znów rozbiłabym się o ten nieszczęsny portugalski. Owszem, mówię już dość płynnie, rozumiem prawie wszystko, ale to "prawie" stanowi największy problem. Bo przecież jeśli coś źle powiem lekarzowi albo go nie zrozumiem, to zaszkodzę własnemu dziecku. Odpowiedzialność rośnie w takim przypadku. W Polsce mam swoją przychodnię i lekarkę, która prowadzi Małą od urodzenia. Mam do niej również numer telefonu i mogę ją poprosić o wizytę domową. Wiem, gdzie jest prywatna całodobowa przychodnia i który szpital specjalizuje się w chorobach dziecięcych. Ta wiedza, przychodząca tak naturalnie, jest błogosławieństwem, z którego zdałam sobie sprawę dopiero tu.
Ostatnio spędziłam kilka dni w Polsce, sama. Zostawiłam naszą latorośl pod opieką taty i odetchnęłam, bo przez ten krótki czas nie dźwięczało mi z tyłu głowy, że to ode mnie, mojej znajomości języka i orientacji w terenie zależy zdrowie i życie Małej. Tym razem to mój mąż byłby na pierwszej linii, nie mógłby się wykręcać delegacjami, nie zostawiłby tego wszystkiego na mojej głowie. To nie znaczy, że nie umierałabym z niepokoju o nią, nie żałowałabym, że wyjechałam akurat w tym momencie. Ale i tak odpoczęłam. Pewnie większość rodziców mnie zrozumie...
Odpoczęłam od odpowiedzialności, ale wprawiłam w osłupienie swoje koleżanki Brazylijki. No bo jak to? Wyjechała bez dziecka?!!! I to nawet nie chodzi o to, że Pablo nie potrafi się nią zająć, choć prawdopodobnie to też im przeszło przez myśl. To tutaj nadal nie jest normalne, że facet opiekuje się swoimi dziećmi na równi z ich matką. Z resztą w Polsce, też nie każdy by podołał, dlatego chwała mojemu mężusiowi, że taki fantastyczny z niego tata!
Moja "bardziej europejska" przyjaciółka wyjaśniła mi, że nasze znajome były takie zaskoczone, bo nie rozumieją, że można być zmęczonym swoim dzieckiem. Każda z nich ma przecież co najmniej gospodynię w domu, niektóre mają jeszcze do tego opiekunki. Poza tym okazuje się, że brazylijskie dzieci oglądają telewizję średnio 8 godzin dziennie! Wracają ze szkoły i do wieczora tkwią przyklejone do ekranu.
Początkowo tłumaczenie Eli mi wystarczyło, a potem zaczęłam się zastanawiać, że nie do końca się z tym zgadzam. A nawet jeśli nie jestem typową przemęczoną matką Polką, która chowa troje dzieci, prowadzi dom i jednocześnie robi karierę zawodową, to dlaczego nie mogę się ruszyć bez dziecka? Oczywiście, najczęściej my kobiety nie mamy innego wyjścia, czasem nie umiemy odciąć pępowiny, ale kiedyś musi nadejść ten dzień, kiedy nasze dziecko zostanie na noc u babci lub kolegi/koleżanki, kiedy wyślemy je na kolonie. Ostatecznie kiedyś wyleci z gniazda, a przynajmniej powinno to zrobić. I trzeba je nauczyć funkcjonować bez mamusi.
Z resztą o swoją własną higienę psychiczną też należy dbać, żeby nie dać się zwariować, z pozytywnym skutkiem dla całej rodziny.
środa, 11 marca 2015
Sen i jawa
Po przeprowadzce do Brazylii często miałam sny, które po przebudzeniu pamiętałam. Rzadko mi się to zdarza, ale tu budziłam się rano i potrzebowałam minuty, żeby uświadomić sobie, gdzie jestem, bo za każdym razem wracałam z dalekiej podróży, z domu.
Dziś śniło mi się, że oglądam swojego chłopaka z liceum na teatralnej scenie (irracjonalne, jak to we snach bywa, bo w szkole był sportowcem, teraz jest informatykiem i z teatrem nigdy nie miał nic wspólnego). Sen oczywiście się zmienił i pobiegł swoim życiem, ale po wnętrzach i wyglądzie ulic wiedziałam, że jestem w Polsce i była to wiedza nieuświadomiona, naturalny stan rzeczy. Po przebudzeniu dłuższą chwilę zajęło mi, zanim zrozumiałam, że Brazylia to nie sen, a jawa. To w tej rzeczywistości muszę dziś zawieźć dziecko do szkoły, pójść na lekcję portugalskiego, a potem mam spotkanie z innymi "expatkami". Moja rzeczywistość to kable elektryczne wzdłuż ulic, słońce i palmy. Obudziłam się z szarego snu naszych ulic i zimowej aury do pełnej światła i zieleni rzeczywistości, która wydała mi się bajką. Co ten mózg potrafi zrobić z człowiekiem, nawet sami się nie spodziewamy ;)
Mój wniosek jest taki: moje życiowe doświadczenia związane są z Polską, więc trudno oczekiwać, żeby podświadomość wybierała inne obrazy. Ale uczucie rano jest dziwne. Jakby dwa światy, w których żyję, wzajemnie się wykluczały, a nie zawsze wiadomo, który jest prawdziwy.
Dziś śniło mi się, że oglądam swojego chłopaka z liceum na teatralnej scenie (irracjonalne, jak to we snach bywa, bo w szkole był sportowcem, teraz jest informatykiem i z teatrem nigdy nie miał nic wspólnego). Sen oczywiście się zmienił i pobiegł swoim życiem, ale po wnętrzach i wyglądzie ulic wiedziałam, że jestem w Polsce i była to wiedza nieuświadomiona, naturalny stan rzeczy. Po przebudzeniu dłuższą chwilę zajęło mi, zanim zrozumiałam, że Brazylia to nie sen, a jawa. To w tej rzeczywistości muszę dziś zawieźć dziecko do szkoły, pójść na lekcję portugalskiego, a potem mam spotkanie z innymi "expatkami". Moja rzeczywistość to kable elektryczne wzdłuż ulic, słońce i palmy. Obudziłam się z szarego snu naszych ulic i zimowej aury do pełnej światła i zieleni rzeczywistości, która wydała mi się bajką. Co ten mózg potrafi zrobić z człowiekiem, nawet sami się nie spodziewamy ;)
Mój wniosek jest taki: moje życiowe doświadczenia związane są z Polską, więc trudno oczekiwać, żeby podświadomość wybierała inne obrazy. Ale uczucie rano jest dziwne. Jakby dwa światy, w których żyję, wzajemnie się wykluczały, a nie zawsze wiadomo, który jest prawdziwy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)