środa, 18 marca 2015
Higiena psychiczna ;)
Nie chce mi się ostatnio pisać. Nawet miałabym o czym, bo poza zwiedzaniem, wciąż jeszcze poznaję tutejszą kulturę i zwyczaje. Nadal są rzeczy które mnie zaskakują. Ale obudziła się we mnie malkontentka. Przerasta mnie odpowiedzialność i nuda dnia codziennego. Do nudy wrócę innym razem.
Odpowiedzialność za dziecko ciąży mi tu bardzo. Mała na szczęście do chorowitych nie należy. W ciągu pierwszego roku naszego pobytu (tak, to już prawie rok) złapała ze dwie żołądkówki i jedną infekcję, które z powodzeniem przetrzymałyśmy w domu, bo nie były bardzo poważne. To dla mnie błogosławieństwo, że mam taką odporną córkę. Jak sobie wyobrażam, że na prywatną wizytę u mówiącej po angielsku lekarki musiałabym poczekać kilka dni, a w naglących przypadkach pozostaje mi pogotowie, to aż się pocę z wrażenia. Tu się z chorymi dziećmi jedzie właśnie do szpitala, pogotowie pełni rolę przychodni. Znów rozbiłabym się o ten nieszczęsny portugalski. Owszem, mówię już dość płynnie, rozumiem prawie wszystko, ale to "prawie" stanowi największy problem. Bo przecież jeśli coś źle powiem lekarzowi albo go nie zrozumiem, to zaszkodzę własnemu dziecku. Odpowiedzialność rośnie w takim przypadku. W Polsce mam swoją przychodnię i lekarkę, która prowadzi Małą od urodzenia. Mam do niej również numer telefonu i mogę ją poprosić o wizytę domową. Wiem, gdzie jest prywatna całodobowa przychodnia i który szpital specjalizuje się w chorobach dziecięcych. Ta wiedza, przychodząca tak naturalnie, jest błogosławieństwem, z którego zdałam sobie sprawę dopiero tu.
Ostatnio spędziłam kilka dni w Polsce, sama. Zostawiłam naszą latorośl pod opieką taty i odetchnęłam, bo przez ten krótki czas nie dźwięczało mi z tyłu głowy, że to ode mnie, mojej znajomości języka i orientacji w terenie zależy zdrowie i życie Małej. Tym razem to mój mąż byłby na pierwszej linii, nie mógłby się wykręcać delegacjami, nie zostawiłby tego wszystkiego na mojej głowie. To nie znaczy, że nie umierałabym z niepokoju o nią, nie żałowałabym, że wyjechałam akurat w tym momencie. Ale i tak odpoczęłam. Pewnie większość rodziców mnie zrozumie...
Odpoczęłam od odpowiedzialności, ale wprawiłam w osłupienie swoje koleżanki Brazylijki. No bo jak to? Wyjechała bez dziecka?!!! I to nawet nie chodzi o to, że Pablo nie potrafi się nią zająć, choć prawdopodobnie to też im przeszło przez myśl. To tutaj nadal nie jest normalne, że facet opiekuje się swoimi dziećmi na równi z ich matką. Z resztą w Polsce, też nie każdy by podołał, dlatego chwała mojemu mężusiowi, że taki fantastyczny z niego tata!
Moja "bardziej europejska" przyjaciółka wyjaśniła mi, że nasze znajome były takie zaskoczone, bo nie rozumieją, że można być zmęczonym swoim dzieckiem. Każda z nich ma przecież co najmniej gospodynię w domu, niektóre mają jeszcze do tego opiekunki. Poza tym okazuje się, że brazylijskie dzieci oglądają telewizję średnio 8 godzin dziennie! Wracają ze szkoły i do wieczora tkwią przyklejone do ekranu.
Początkowo tłumaczenie Eli mi wystarczyło, a potem zaczęłam się zastanawiać, że nie do końca się z tym zgadzam. A nawet jeśli nie jestem typową przemęczoną matką Polką, która chowa troje dzieci, prowadzi dom i jednocześnie robi karierę zawodową, to dlaczego nie mogę się ruszyć bez dziecka? Oczywiście, najczęściej my kobiety nie mamy innego wyjścia, czasem nie umiemy odciąć pępowiny, ale kiedyś musi nadejść ten dzień, kiedy nasze dziecko zostanie na noc u babci lub kolegi/koleżanki, kiedy wyślemy je na kolonie. Ostatecznie kiedyś wyleci z gniazda, a przynajmniej powinno to zrobić. I trzeba je nauczyć funkcjonować bez mamusi.
Z resztą o swoją własną higienę psychiczną też należy dbać, żeby nie dać się zwariować, z pozytywnym skutkiem dla całej rodziny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz