sobota, 13 lutego 2016

Kiedy wszystko się sypie


Życie ekspata do najłatwiejszych nie należy, ale jest za to ciekawe i pełne wyzwań. Polubiłam je, ale dopiero tu, w Brazylii.
Większość ekspatów prędzej czy później przechodzi załamanie nerwowe. Sama je przeszłam, kiedy mieszkaliśmy w Szwecji, ale znacznie częściej dopada ono singli. Rodzina daje wsparcie nie do przecenienia na emigracji.
Mnie dopadło po półtora roku mieszkania  Helsingborgu. Na początku ciąża i nieudolne próby nawiązania jakichś znajomości dawały mi zajęcie. Potem urodziłam córeczkę i siedziałam z nią w domu. Opadły złudzenia, że życie w "zachodniej" Europie będzie o wiele lepsze niż w Polsce, że mogę stać się częścią szwedzkiego społeczeństwa. Byłam poza nim, byłam sama i całymi dniami nie miałam do kogo otworzyć ust. Doszłam do momentu, w którym postanowiłam szukać pomocy, a trudno było mi nawet wykrztusić przez ściśnięte gardło, że sobie nie radzę. Pielęgniarki z przychodni bardzo się przejęły i wysłały mnie do psychologa. Trochę pomogło, ale ocaliło mnie raczej poznanie Polki, której mąż pracował na kontrakcie w tej samej firmie, co mój. Jakoś przetrwałam.
We wczorajszy, piątkowy wieczór jedliśmy kolację w restauracji, kiedy zadzwoniła do nas znajoma ekspatka. Pracuje tu już dwa lata, ale do najłatwiejszych osób nie należy, trudno jej się zintegrować z ludźmi z biura. Poza tym z jej silną osobowością i typowo "męskim" zajęciem nie może się odnaleźć w świecie "macho". Niestety rozwiodła się również z mężem, który wrócił do Europy. Szlochała nam w słuchawkę prawie 40 minut. Krzyczała, zawodziła i płakała, po czym przestała odbierać telefony przez kilkanaście godzin. Napędziła nam strachu.
Każdy czuje się w nowym kraju osamotniony i obcy. Im dalej od Europy, tym różnice kulturowe są większe, do tego dochodzi bariera językowa i choćby się człowiek nie wiem jak starał, sporo wody w rzece upłynie zanim się przyzwyczai, nauczy, dostosuje.
Jak już wspomniałam, łatwiej przetrwać, kiedy można przeprowadzić się z całą rodziną. Ale to nadal za mało. Trzeba sobie znaleźć nowych przyjaciół i to jak najszybciej. Człowiek jest istotą społeczną i gadaniem do lustra sobie nie pomoże. W ten sposób to najwyżej w alkoholizm można wpaść.
My wychodzimy do ludzi, czy tego chcemy czy nie. Od początku spotykamy się z Brazylijczykami i teraz, po prawie dwóch latach jesteśmy przyjaciółmi. Takimi trochę przyjaciółmi "drugiego wyboru", ale staramy się na to nie zwracać uwagi. Lepiej być dla kogoś drugim wyborem niż nie być żadnym i siedzieć w pustelni. Pierwsze nasze kontakty z innym obcokrajowcami mieliśmy dzięki Amerykanom, których nie za bardzo lubimy. Ale z uśmiechami na twarzach chodziliśmy na spotkania i w końcu nasza sieć społeczna zaczęła przypominać sieć, a nie wątłą nitkę. I przyszedł ten moment, kiedy możemy sobie znaleźć i wybrać prawdziwych przyjaciół, takich "pierwszego wyboru", bo po prostu znamy wystarczająco dużo ludzi. I życie na emigracji przestało być życiem na bezludnej wyspie.
Jeśli jesteś emigrantem, to nie masz luksusu odrzucania zaproszeń i przebierania w atrakcjach. To przyjdzie z czasem, jeśli się naprawdę bardzo postarasz, wyjdziesz poza swoją strefę komfortu i otworzysz się na ludzi. Samo nic się nie dzieje, samemu to się czeka na depresję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz