Początki "na kontrakcie" są trudne, bo bez znajomości języka, bez żadnych przyjaciół, człowiek jest skazany sam na siebie. Ale przy więcej niż odrobinie wysiłku, można zacząć czerpać satysfakcję z życia i rozwijać się.
Zajmowanie się domem i dziećmi to największy i najbardziej czasochłonny obowiązek żony expat'a, niestety zwariować można skupiając się tylko na tym. Kobiety, które znam, inwestują w siebie, chodzą na kursy językowe, ale również artystyczne, czy praktyczne. Moje przyjaciółki uczyły się już lepić garnki, układać mozaikę, szyć i gotować. Dwie inne zrobiły kurs fotograficzny i miały swoją wystawę.
Całe życie zastanawiam się, w czym jestem dobra. Szukałam swojej pasji, nie dostrzegając tego, co miałam pod nosem. Po prostu było to zbyt oczywiste. Mówi się, że powinniśmy robić to, co lubimy, bo tylko wtedy jesteśmy w tym dobrzy. W końcu trening czyni mistrza. A ja najbardziej zrelaksowana i zadowolona z siebie jestem, kiedy piekę słodkości. I robię to coraz lepiej, a odzew jest coraz większy. Wczoraj sprzedałam swoje pierwsze ciasteczka nauczycielce mojej córki, ale nie wiem jeszcze, ile pieniędzy za nie wziąć, bo przecież się nie spodziewałam tego zamówienia. Za to biznesplan układa się w mojej głowie już od miesięcy, w końcu mam czas na planowanie i dokształcanie. Pierwszy etap to kurs profesjonalnego pieczenia i na pewno pochwalę się jego efektami. Krok po kroku, może zrealizuję swoje marzenie o klubokawiarni z wygodnymi sofami, dobrą kawą i książką i pysznymi wypiekami.
Obecny pobyt za granicą zmienił moje nastawienie i choć byłam mu początkowo przeciwna, zmienił moje życie. Fajnie jest mieć kasę na kosmetyczkę raz w miesiącu, na siłownię i kursy doszkalające. Fajnie jest rozwijać się w wymarzonym przez siebie kierunku. Jestem pewna, że nie każdy trafia z wykształceniem w swoje zainteresowania. Ja po Polonistyce chciałam "pisać" katalog Ikei. Powinnam była pójść na Marketing, choć pewnie strasznie bym się tam męczyła.
Teraz mam nowe marzenie, a także plan i odwagę, by je zacząć realizować. Nie doszłabym tego, gdyby nie depresja pierwszych miesięcy w Brazylii, od której ratowało mnie kojące wycinanie cukrowych serduszek, z których wkrótce chcę zrobić swój sposób na życie.