piątek, 30 września 2016

Co z sobą robić...


Początki "na kontrakcie" są trudne, bo bez znajomości języka, bez żadnych przyjaciół, człowiek jest skazany sam na siebie. Ale przy więcej niż odrobinie wysiłku, można zacząć czerpać satysfakcję z życia i rozwijać się.
Zajmowanie się domem i dziećmi to największy i najbardziej czasochłonny obowiązek żony expat'a, niestety zwariować można skupiając się tylko na tym. Kobiety, które znam, inwestują w siebie, chodzą na kursy językowe, ale również artystyczne, czy praktyczne. Moje przyjaciółki uczyły się już lepić garnki, układać mozaikę, szyć i gotować. Dwie inne zrobiły kurs fotograficzny i miały swoją wystawę.
Całe życie zastanawiam się, w czym jestem dobra. Szukałam swojej pasji, nie dostrzegając tego, co miałam pod nosem. Po prostu było to zbyt oczywiste. Mówi się, że powinniśmy robić to, co lubimy, bo tylko wtedy jesteśmy w tym dobrzy. W końcu trening czyni mistrza. A ja najbardziej zrelaksowana i zadowolona z siebie jestem, kiedy piekę słodkości. I robię to coraz lepiej, a odzew jest coraz większy. Wczoraj sprzedałam swoje pierwsze ciasteczka nauczycielce mojej córki, ale nie wiem jeszcze, ile pieniędzy za nie wziąć, bo przecież się nie spodziewałam tego zamówienia. Za to biznesplan układa się w mojej głowie już od miesięcy, w końcu mam czas na planowanie i dokształcanie. Pierwszy etap to kurs profesjonalnego pieczenia i na pewno pochwalę się jego efektami. Krok po kroku, może zrealizuję swoje marzenie o klubokawiarni z wygodnymi sofami, dobrą kawą i książką i pysznymi wypiekami.
Obecny pobyt za granicą zmienił moje nastawienie i choć byłam mu początkowo przeciwna, zmienił moje życie. Fajnie jest mieć kasę na kosmetyczkę raz w miesiącu, na siłownię i kursy doszkalające. Fajnie jest rozwijać się w wymarzonym przez siebie kierunku. Jestem pewna, że nie każdy trafia z wykształceniem w swoje zainteresowania. Ja po Polonistyce chciałam "pisać" katalog Ikei. Powinnam była pójść na Marketing, choć pewnie strasznie bym się tam męczyła.
Teraz mam nowe marzenie, a także plan i odwagę, by je zacząć realizować. Nie doszłabym tego, gdyby nie depresja pierwszych miesięcy w Brazylii, od której ratowało mnie kojące wycinanie cukrowych serduszek, z których wkrótce chcę zrobić swój sposób na życie.

środa, 28 września 2016

Gwiazdy na siłce

Jestem żoną z mężem na kontrakcie i jak wiele podobnych mi kobiet mam nadmiar wolnego czasu. Oczywiście można się do tego przyzwyczaić. Przyznaję, że bardzo polubiłam takie życie, bo czas jest luksusem, na który nie stać większości moich znajomych w Polsce. Codziennie jestem na siłowni, najczęściej po 2 godziny, ale ostatnio dobiłam do 3h treningu i choć ledwo chodzę następnego dnia, to nie opuszczam wizyty w klubie.
Muszę przyznać, że mam tam świetne pole do obserwacji. Wspominałam już, że uwielbiam spinning w grupie pań w wieku menopauzalnym, bo rozsadza je energia i śpiewają na głos, podczas gdy ja prawię tracę przytomność z wysiłku. Po takich zajęciach mam dobry humor przez cały dzień.
Ostatnio jednak coraz więcej czasu spędzam wyciskając ciężary i przyglądając się innym ćwiczącym. O przystojnych trenerach już wspominałam, więc tym razem skupię się na ich podopiecznych. Bo to raczej powszechne, że każdy płaci trenerowi za prywatne lekcje, nawet po kilka razy w tygodniu. Średnia cena jednej godziny to 50 reali, więc gdybym chciała korzystać z takich usług 3 razy w tygodniu, płaciłabym 600 reali miesięcznie. Zamiast tego chodzę od maszyny do maszyny z karteczką z treningiem przygotowanym przez trenera i doskonale radzę sobie sama.
Najwięcej emocji wzbudzają we mnie Gwiazdy, czyli półnagie dziewczyny mniej więcej w moim wieku. Oczywiście mają sportowe topy i legginsy, albo elastyczne kombinezony z gołymi plecami i wyglądają super sexy. Nawet jak się spocą. Ale po co świecić dekoltem czy tyłkiem w takim miejscu, nie mam pojęcia. Przecież po chwili wszystkie jesteśmy tak samo mokre i czerwone z wysiłku. Większość ma do tego pełen makijaż, chyba kurcze wodoodporny ;)
Im dłużej mieszkam w Brazylii, tym łatwiej mi rozpoznać te wszystkie silikonowe wkładki w pośladkach i biustach i przyznaję, że efekty takich ingerencji są fantastyczne. Pewnie jak się wygląda tak dobrze, to i ćwiczyć jest przyjemniej i fajnie jest pokazać efekt ciężkiej i kosztownej pracy chirurga. Myślę jednak, że nawet gdybym się "zrobiła" od stóp do głów, to moja pragmatyczna natura nadal kazałby mi ubierać się wygodnie, nie efektownie. Tylko że ja, w przeciwieństwie do tutejszych kobiet, nie muszę walczyć o mężczyznę. W Kurytybie na jednego pana przypada 7 pań, na południu kraju nawet 12. Konkurencja jest więc ogromna. A ja się chyba rozleniwiłam ;)

niedziela, 25 września 2016

Mumia

Ostatnio, po wyjściu z siłowni siedziałam jeszcze kilka minut z koleżankami na ławeczce przed drzwiami. Plotkowałyśmy po angielsku, co wzbudziło zainteresowanie jednej starszej pani. Zastrzygła uszami i zatrzymała się przy nas. Jej wiek można ocenić po mocno już zwiotczałej skórze, po figurze, przerzedzonych włosach, ale na pewno nie po twarzy naciągniętej do granic możliwości. Pani, tak na oko około siedemdziesiątki, zaproponowała nam pracę. Trochę nas zaskoczyła, ale grzecznie odpowiedziałyśmy, że niestety przebywając w Brazylii na wizach naszych mężów nie możemy podjąć pracy. Pierwszy raz chyba cieszyłam się z tego faktu, tak na marginesie. Podpowiedziałyśmy jej, gdzie może szukać obcokrajowców do pracy i podpytałyśmy o szczegóły.
Okazało się, że nasza rozmówczyni zaufania do swoich krajanów nie ma za grosz, dlatego szuka kogoś z innych kręgów kulturowych. Ale najciekawsze, co usłyszałyśmy, to odpowiedź na pytane, czym zajmuje się firma "Mumi". Otóż chodzi o coś nowego, zupełnie nieznanego ani w Brazylii, ani na świecie. Totalnie nowy biznes mający na celu.... przedłużanie życia. Nie, nie chodzi o zdrowe odżywiane, diety albo fitness, to coś kompletnie nowego i jeszcze nie znanego. Nie chcę wiedzieć, o co chodzi. Może któregoś dnia, kiedy będę już stara, ale wciąż nie pogodzona z upływającym czasem, kiedy zrobię już wszystko, żeby zatrzymać młodość, kiedy zacznę przypominać naciągniętą mumię, może wtedy pożałuję wyrzuconego numeru telefonu. Mam jednak nadzieję, że nie idę w tym kierunku.

sobota, 10 września 2016

Ile jeszcze muszę się nauczyć...

Ależ miałam wczoraj ubaw. I to z samej siebie, choć jak to często bywa, był to śmiech przez łzy.
Poszłam do salonu specjalizującego się w brwiach i rzęsach, żeby nadać swojej twarzy trochę bardziej uporządkowany wygląd. Oczy i ich oprawa są dla Latynosek bardzo istotnym elementem wyglądu, więc dopracowują je do perfekcji, co mnie zawsze wprawiało w niemy podziw. Nie tylko gwiazdy telenowel tak wyglądają, te tasiemce naprawdę oddają rzeczywistość. W kwestii brwi rzeczą oczywistą jest ich regulacja i farbowane (nie tylko henną, można sobie wybrać różne odcienie brązów i czerni), ale kobiety, które nie mogą się pochwalić zbyt gęstymi włoskami, decydują się na mikropigmentację i cholera wie, co jeszcze. Wybór jest zbyt duży jak na moje potrzeby. Całe wyrysowywanie brwi odbywa się przy pomocy suwmiarki, jest więc bardzo precyzyjne, a w cenę wliczone jest także nitkowanie, czyli usuwane maleńkich włosków także z czoła. W każdym razie brwi jak krucze skrzydła są tu bardzo popularne. Na szczęście udało mi się znaleźć dziewczynę, która rozumie, że do mojej białej skóry takie mocne podkreślenie urody nie bardzo pasuje, szczególnie, że na co dzień nie maluję się wcale, a od święta wciąż nie tak mocno jak Brazylijki. Mam więc perfekcyjnie równe brwi, ale nie czarne i do uszu ;)
Wczoraj postanowiłam zaszaleć i przedłużyć jeszcze rzęsy. Oddawałam się temu zabiegowi jeszcze w Polsce, gdzie pewna bardzo cierpliwa i dokładna pani przyklejała mi rzęsa po rzęsie dodatkowe włoski. Efekt "firanek" gwarantowany, a mascara staje se zbędna. Pytając o rzęsy w moim salonie użyłam czasownika "zrobić", który dotyczy tu wszystkich zabiegów upiększających. U fryzjera "robię" farbowanie, u kosmetyczki twarz (czyli zwykłe oczyszczanie), zamiast manicure i pedicure "robię" paznokcie i stopy, tak samo jak "robię" brwi no i postanowiłam "zrobić" rzęsy. Ustaliłam koszt zabiegu i dowiedziałam się również, że efekt utrzyma się do dwóch miesięcy. Niestety słowa przedłużanie nie znam, ale co jeszcze do jasnej cholery można zrobić z rzęsami?! A można!
Siedziałam sobie na fotelu, a kosmetyczka wyjęła jakieś wałeczki i kazała m zamknąć oczy. Potem przykleiła mi coś do powieki. Zdziwiłam się, że technika poszła do przodu i mam rzęsy "z rolki". Po nałożeniu dwóch różnych preparatów, i odczekaniu na ich działanie wreszcie, po 30 minutach mogłam otworzyć oczy, żeby zdecydować, czy chcę zafarbować rzęsy. Trochę mnie to pytanie zdezorientowało, bo po cholerę przyklejać komuś nieufarbowane rzęsy?! Okazało się, że poddałam się zabiegowi podkręcenia rzęs. Wydałam kasę, żeby przez dwa miesiące nie musieć używać zalotki, której nigdy z resztą nigdy nie miałam i nie używałam! Jestem pragmatyczką, dla mnie to bzdura, ale ku mojemu zaskoczeniu na innych fotelach siedziało jeszcze kilka dziewczyn z rzęsami naciągniętymi na wałki!!!

Tu już po nałożeniu mascary.


piątek, 2 września 2016

Polki oczami Brazylijki


Pamiętam moje pierwsze wrażenia po przeprowadzce do Kurytyby. Wszyscy wydawali mi się tacy śniadzi, a kobiety były przepiękne. Każda jedna maiała długie włosy i bardzo kobiece kształty. Poza tym kobiety są tu bardziej zadbane i wypielęgnowane niż u nas. No cóż, różnorodność i powszechność wszelkich zabiegów kosmetycznych w połączeniu z dostępną ceną i dla mnie okazały się pokusą nie do odparcia.

Ostatnio nasza znajoma Brazylijka wyjechała po raz pierwszy na dwa tygodnie do Polski. Przywiozła sporo wrażeń, zaskakując mnie przy okazji swoimi spostrzeżeniami.
Przede wszystkim zauważyła, że nosimy bardzo różne fryzury, jak z katalogów fryzjerskich. Tu się w ogóle nie widuje krótko ostrzyżonych kobiet, więc po jakimś czasie robi sie nudno ;)
A. podobało się też, jak się ubieramy. Do tego była zaskoczona naszymi obfitymi biustami, bo tak jak w moich oczach Brazylijki są "dupiaste", my w jej oczach jesteśmy "cycate". Ciekawe, prawda? Nigdy bym tak o Polkach nie pomyślała, bo choć sama mam czym oddychać, to przecież nie wszystkie kobiety, które znam, mają pokaźne piersi. No cóż, ale jak się bliżej przyjrzę, również nie każda latynoska "ma na czym usiąść" ;)

Kolejne komplementy posypały się na polskie jedzenie, w szczególności żurek. Ja nie mam pojęcia, co jest takiego w tej zupie, że się nią zachwycają wszyscy obcokrajowcy, których znam. Mężowie moich klubowych koleżanek dopraszają się o ten smakołyk i chyba wreszcie będę musiała nastawić zakwas. Zupa oczywiście jest pyszna i bardzo ją lubię, mam jednak wrażenie, że największa atrakcją jest jedzenie żurku podanego w wydrążonym bochenku chleba niż sama potrawa jako taka.
Sporym zaskoczeniem dla A. było przyjęcie przy suto zastawionym stole. Tu nie widuje się tyle jedzenia na raz, chyba że jest to grillowane mięso, ale wtedy trudno o różnorodność nawet w restauracjach z otwartym barem. Dla mnie był to spory problem, jeść ciągle to samo. Jedyne, co nie spotkało się z akceptacją zakochanej latynoski, jest zwyczaj picia wódki: na komendę i wszyscy tyle samo. W sumie to się jej nie dziwię, bo w żadnej innej znanej mi kulturze nie jest tak łatwo upić kogoś ze słabą głową. U nas tak pić każe obyczaj i wystarczy narzucić szybsze tempo, żeby połowa towarzystwa pospadała pod stół ;)

Jednak najwięcej uwagi A. poświęciła relacjom damsko-męskim, tak innym niż tutejsze. Pozazdrościła nam dziewczyna mężów, którzy się zajmują dziećmi. Zauważyła, że podczas kiedy kobieta w spokoju dopija swoją kawę, jej partner gania za dzieciakiem i nawet jest w stanie je uspokoić, kiedy się rozpłacze. Obrazek niespotykany w kulturze macho. Szczerze mówiąc tu się w ogóle dzieci nie spotyka na ulicach ani w kawiarniach. Nie ma matek z wózkami w parkach. Ze względów bezpieczeństwa maluchy przejeżdżają tylko pomiędzy szkołą i domem i bawią się zawsze na zamkniętym terenie. Moja córka bardzo zazdrości polskim rówieśnikom, kiedy widzi ich samodzielnie robiących zakupy sklepiku na osiedlu babci. Ja nie mam jej tu jak tego nauczyć i nawet nie zamierzam ryzykować. Ta nasza polska wolność i swoboda poruszania się po okolicy są nie do przecenienia. Trudno jednak sobie to uzmysłowić, dopóki się tego nie utraci.