Mówi się, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Ale ze mnie życie kpi i jak tylko się do czegoś przyzwyczaję, nadchodzi zmiana.
W Brazylii polubiłam mnóstwo rzeczy, których zastąpienie będzie kłopotliwe lub niemożliwe. Poniżej druga subiektywna i osobista lista moich żalów.
1) Słońce - nawet nie wiedziałam, jak bardzo ważne są pogoda i witamina D dla mojego samopoczucia. Latami walczyłam z depresyjnymi nastrojami, a wystarczyło wystawić się na promienie słoneczne i przeszło jak ręką odjął. Czytałam kiedyś, że witamina D wytwarza się w organizmie człowieka pod wpływem słońca, ale tylko pod warunkiem, że promienie padają na ziemię pod kątem nie mniejszym niż 45 stopni. W Kurytybie cały rok, w Warszawie 3 miesiące! Na szczęście istnieją suplementy i po powrocie do domu na pewno się w takie zaopatrzę.
2) Woda kokosowa - naturalny izotonik do kupienia na małych straganach w parkach i innych miejscach publicznych. Podawana mocno schłodzona uzupełnia potas i inne minerały, przez co jest idealnym lekiem na kaca, chociaż ja wolę ją stosować po wysiłku fizycznym. Podobno w czasie wojny stosowano ją podczas transfuzji zamiast krwi, której często wtedy brakowało, ale tej informacji nie zweryfikowałam.
3) Maracuja - uwielbiam smak tego owocu, chociaż nie jem go bezpośrednio. Jest za to fantastycznym składnikiem drinków, a jego sok w koncentracie jest niezastąpiony w kuchni. Desery z jego dodatkiem są rewelacyjne, lekko kwaskowe, ale łosoś z sosem z maracuji to już przebój, który powalił mnie z nóg.
4) Prywatna szkoła - nasza Mała uczy się w najlepszej szkole w stanie Parana i choć spędza tam prawie cały dzień, naprawdę ją lubi. Przez pół dnia ma lekcje po portugalsku, a drugie pół mówi już tylko po angielsku. Popołudniowe zajęcia to basen, lekcje gotowania, projekty artystyczne, robotyka, teatr i odrabianie lekcji. Z resztą sam program nauczania, choć do najłatwiejszych nie należy, jest dużo bardziej życiowy niż nasz. Efekt jest taki, że moja córka mówi płynnie w trzech językach, a lekcji w domu nie odrabia, więc ma czas na zabawę. No i pilnuje, żebym nie zużyła zbyt dużo wody podczas mycia zębów ;)
5) Park i zieleń - jakoś mam do tego pecha, bo tylko za granicą mam ogrom zieleni za oknem i park blisko domu. W Polsce mieszkam "w ziemniakach", a i okolica jest mało sprzyjająca spacerom. W Szwecji poruszałam się wszędzie na rowerze, w Brazylii biegam codziennie po wielkim parku, a po powrocie będę zmuszona samochodem dojechać i do lasu i na siłownię. Mój aktywny tryb życia nie będzie już taki aktywny.
6) Parkingi - no niby jestem taka aktywna, a uwielbiam nie musieć parkować naszego zwalistego auta na mieście. Podjeżdżam na dowolny parking, wręczam kluczyki parkingowemu, który daje mi kwitek i o nic się już nie martwię. Jak przychodzę po auto, to też podstawiają mi je pod samą bramę.
Z resztą moje lenistwo dotyczy również terminali lotniczych. Uwielbiam fakt, że zawsze wsiadam i wysiadam z samolotu przez rękaw i nie muszę chodzić z walizką i dzieckiem i jej walizką po schodach albo w upale lub mrozie gonić przez płytę lotniska. Żeby nie było, że snobka ze mnie: te samoloty są tak istotne, bo w kraju większym od Europy, mało kto podróżuje samochodem między miastami, bo potrzeba by było na to nawet kilku dni.
7) Ceny usług - manicure, pedicure, kosmetyczka, fryzjer - to wszystko kosztuje mniej niż w Warszawie. A jak nie trzeba na to wydać fortuny, to wydobywanie urody staje się ogromną przyjemnością.
8) Churassco - brazylijskie grilowanie jest na końcu mojej listy, bo nie jest dla mnie tak istotne, ale będę miała do niego ogromny sentyment. Przepyszne mięso to tylko wisienka na torcie, cała reszta to styl życia związany z prostym jedzeniem. Brazylijczycy zasiadają do posiłku na wiele godzin, jedzą powoli, biesiadują, popijają w gronie rodziny i przyjaciół. Nawet w apartamentach każdy ma wbudowane w ścianę palenisko. Imprezy urodzinowe dzieci, zwykłe niedzielne obiady, sąsiedzkie posiadówy, wszystko kręci się wokół churassco i choć to styl życia odległy mojej kulturze, to jednak bliski mojemu sercu.