poniedziałek, 8 września 2014

Żona expat'a, czyli co ja o tym myślę

Największy fan mojego bloga marudził mi ostatnio, że za rzadko piszę. Odparłam, że trudno o tematy, kiedy siedzę sama w domu po 10h dziennie, a jedyne "atrakcje" zdarzają się w weekendy. M. zasugerował, żebym napisała, co myślę. Cóż za wyzwalający pomysł! ;) No to sobie ponarzekam! Tak, lubię narzekać, choć pracuję nad tym, żeby to ograniczyć. Ale tak właśnie my Polacy mamy - narzekamy. To jest w nas tak głęboko wpisane, że aż nie do wyplenienia. Jaką ja ulgę poczułam, kiedy w Szwecji poznałam wreszcie Polkę i mogłam sobie z nią przez chwilę ponarzekać. Wystarczyło kilka minut, nie robiłyśmy tego przecież codziennie, ale znalazłam kogoś, kto mnie zrozumiał i to było wyzwalające właśnie!

Chciałam pisać bloga dla kobiet takich jak ja, żon ekspatriantów, jak to się z angielska nazywa. Dla żon, które poświęciły swoja karierę i swoje życie dla kariery swoich mężów, które wyjechały za granicę, zostawiając za sobą pracę, rodzinę i przyjaciół.
Wyszedł mi blog o Brazylii i taki już zostanie, bo ja naprawdę nie wiem, o czym pisać dla expat'ów. 
Ostatnio przekopałam trochę internet i znalazłam kilka artykułów na temat takiej korporacyjnej emigracji. Niestety stereotypowy obrazek kobiety z drinkiem w ręku opalającej się nad basenem, robiącej zakupy w ekskluzywnych sklepach lub jedzącej lunch z innymi pięknymi i bogatymi, to tylko pozory i nie każda z nas ma aż tyle. A za tym wszystkim kryje się wielka samotność.
Mąż w pracy, dzieci w szkole, domem często zajmuje się służba. A tobie co pozostaje? Oczywiście z pomocy domowej można zrezygnować (my tak zrobiliśmy), ale w krajach azjatyckich nie jest to takie oczywiste. Tam cała miejscowa rodzina obsługuje obcokrajowców: kierowca, ogrodnik, sprzątaczka, kucharka, niania. Nie zatrudnisz ich - pozbawisz biedną rodzinę środków do życia. A jak zatrudnisz, to nigdy nie jesteś sama w swoim domu, na każdym kroku obserwują cię czyjeś oczy i masz szczęście, jeśli trafisz na solidnych i uczciwych ludzi, których nie musisz ciągle kontrolować.
Wszelkie formalności często są na twojej głowie, bo mąż znika na kilkanaście godzin w biurze, zakupy oraz organizacja życia rodzinnego i towarzyskiego to też tylko twoje zadanie. 
Pieniądze owszem, są zachęcające, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie rzuci wszystkiego po to, żeby zarabiając wielką kasę, rozpieprzyć ją na przyjemności. My do Brazylii przyjechaliśmy oszczędzić na spłatę kredytu i nie żyjemy ponad stan.
Tak więc szlag mnie trafia, gdy słyszę, jak to zajebiście, że mieszkamy w Brazylii, nie muszę pracować i mogę się opalać na basenie. Owszem, kraj jest piękny, a życie expat'a mocno ułatwione przez jego firmę, ale koszty są naprawdę wysokie. Bo ja się mogę codziennie opalać, biegać i czytać do woli, ale to wszystko robię sama. Nie radzę sobie ze swoimi emocjami, a muszę jeszcze pomieścić emocje mojego dziecka, dla którego ta przeprowadzka też jest ogromną zmianą. I czy ktokolwiek pomyślał, że leżenie do góry brzuchem z drinkiem w ręku to nie jest moje marzenie? No może jest, ale na wakacje, nie jako styl życia. Każdy jest inny, każdy ma swoje wyobrażenia i plany życiowe, każdy ma inne potrzeby.
W jednym z przeczytanych przeze mnie artykułów autorka zżymała się, że po przeprowadzce do Tajlandii przestała być Margaret, dziennikarką, a została zredukowana do Margaret, żony Todda. I jak tu nie mieć problemów z własną identyfikacją? Bo kimże ja jestem i kim będę, kiedy wrócę do kraju z odchowanym dzieckiem, po czterdziestce i z dziesięcioletnią dziurą w cv? Czy kogoś zainteresuje moja znajomość kilku języków obcych, umiejętność dostosowania się do najróżniejszych warunków społeczno-kulturowych, zdolności organizacyjne i mózg pracujący na najwyższych obrotach? Bardzo w to wątpię. Po powrocie ze Szwecji wysłałam kilkadziesiąt cv - bezskutecznie. 
Tak więc nie mogę pisać bloga dla żon expat'ów. Nie umiem udzielić dobrej rady, jak to wszystko ogarnąć i być szczęśliwą. Nie podpowiem, jak załatwiać formalności czy znaleźć pracę, bo w każdym kraju formalności są inne, a my jesteśmy tylko żonami i najczęściej nie mamy nawet pozwolenia na pracę. 
Na pocieszenie mogę powiedzieć tylko, że takie życie ma dwie wielkie zalety. Po pierwsze masz czas na wychowywanie swojego dziecka, bycie z nim i towarzyszenie mu w codziennym rozwoju, co coraz rzadziej jest możliwe dla matek pracujących. Po drugie, i to podkreślałam wielokrotnie, super jest rozwijać swój mózg. Bo nie ma lepszej siłowni dla naszej głowy jak nauka: języka, topografii nowego miasta, nowych produktów spożywczych i dań. (Niestety nie odbywa się to bez uszczerbku na rodzimym języku.) Mogę jeszcze dodać trzecią zaletę, choć raczej mało zauważalną w Polsce, w której nie mieszka zbyt wielu obcokrajowców. Fajnie jest stykać się z ludźmi innych kultur. To rozwija horyzonty i wzbogaca życie towarzyskie. Przyznam, że brakowało mi tego po powrocie do kraju. 
Każdy wyboru dokonuje sam. Kasa jest, egzotyka też i luksus życia bez pracy. Druga strona medalu to kompletna izolacja od rodziny i przyjaciół, problemy z samoidentyfikacją i wielu przypadkach samotność. Bo człowiek jest istotą społeczną i potrzebuje czasem pogadać. Choćby do lustra lub... do kieliszka.

2 komentarze:

  1. Bo to jest tak, że każdy zazdrości tej odmienności, ale nikt by się na dłużej niż kilka tygodni nie chciał zamienić. A gadać do pustych ścian się da, tylko te nie odpowiedzą, więc cóż to za frajda...

    OdpowiedzUsuń
  2. od M. https://www.youtube.com/watch?v=g3vhCWJPQ-4

    OdpowiedzUsuń