 |
Nasza brazylijska choinka |
|
Przyznam szczerze, że przy takim upale i pełnym słońcu wszystkie dekoracje świąteczne sprawiają wrażenie absurdalnych. Oszroniony sztucznym śniegiem ostrokrzew, który przecież nawet tu nie rośnie, Mikołaj w swoim cieplutkim stroju obszytym białym futerkiem i renifery... Jakby ktoś przez pół roku nie miał czasu posprzątać po świętach. Żar się leje z nieba, a tu choinka! A zaraz obok sklep z parasolami i leżakami plażowymi. Istne pomieszanie z poplątaniem ;)
Brazylijczycy świętują Wigilię podobnie jak my. Rodzinna kolacja to dla nich najważniejszy "punkt programu" świątecznego. O 16-tej zamykają się wszystkie sklepy i wyludniają ulice. Prezenty przynosi im Papa Noel jeszcze wieczorem, tak jak nam. Jedynie nasze tradycyjne menu różni się od tutejszego. Nasi przyjaciele byli zdziwieni, że nie jemy tego dnia mięsa i pytali, czy jesteśmy ortodoksyjni ;) Musiałam im tłumaczyć, że przecież mamy tego samego papieża i też możemy jeść mięso, ale tradycyjne wigilijne potrawy go nie uwzględniają i już.
Zastanawiam się, co oni jedzą tego dnia. Zapomniałam zapytać, a to ciekawe. Poza grillem i fasolą praktycznie nic innego nie gotują, stołują się na mieście. Śmiałam się pod nosem, że pewnie w Wigilię też odpalają churasco, a w pierwszy dzień świąt (i jedyny) to już na pewno!
Do nas przyleciała moja mama. Przygotowałyśmy kilka typowo polskich dań, więc było prawie jak w domu (nie uwzględniając pogody oczywiście). Napisałam prawie, bo brakowało mi rodziny. Wiem, że wiele osób dużo by dało, by móc wykręcić się od uciążliwego rodzinnego świętowania. Moi najbliżsi mają skomplikowane relacje i zdarzało mi się, że musiałam odwiedzić cztery domy w trzy dni. Ale odkąd sama mam duży dom, zapraszam wszystkich do siebie i oszczędzam sobie połowę tych podróży. Tu mnie trzyma przy życiu gotowanie i pieczenie, bo uwielbiam to robić i dzięki temu atmosfera jest trochę bardziej świąteczna, ale zabrakło mi dzieciaków wrzeszczących pod nogami, mojego taty zrzędzącego na hałaśliwe wnuki, a nawet zwierzaków, bo nie było do kogo zagadać o północy ;) Makowca też nie było, bo sprzedaż maku jest w Brazylii zabroniona już od pięciu lat. Nie prosiłam mamy o przeszmuglowanie tego smakołyku, bo poszłaby siedzieć za przemyt narkotyków ;)
I tak minął nam ten okres. Na szczęście dość szybko mogliśmy pojechać nad ocean i cieszyć się wakacjami, więc nie dopadła nas nostalgia.Tylko cały czas mam poczucie, że nie jestem na swoim miejscu, że wyjechałam na długi urlop, który z nieokreślonych powodów się nie kończy, choć powinien. Dobrze mi tu i cieszę się z przygody, jaką jest życie tutaj, ale gdzieś z tyłu głowy brzęczy mi poczucie niespełnionego obowiązku, bo przecież jest środek zimy, spadł śnieg, a ja wciąż nie kupiłam swojemu dziecku kombinezonu na ten sezon! :D
 |
Świąteczny kiermasz świętej Rity. |
