niedziela, 28 grudnia 2014

Brazil Motorcycle Show



W listopadzie odbyły się w Kurytybie targi motocyklowe. Postanowiliśmy się przejść i zobaczyć, co też ciekawego pokażą nam w Ameryce znane nam marki. Okazało się, że impreza cieszy się tu wielkim powodzeniem mimo bardzo drogich wejściówek.
Każdy z wystawców prezentował najnowsze modele motocykli i seksowne hostessy. Najwięcej zainteresowania przyciągały właśnie dziewczyny, nie sposób było skupić się na ekspozycji ;)
Była też wystawa jednośladów policyjnych oraz zabytków, które promowały pin-up girls. Na zewnątrz hali targowej odbywały się zawody w jeździe slalomem i inne show, na które się akurat nie załapaliśmy. Kupiliśmy sobie dobre wino na stoisku lokalnej winiarni oraz przyglądaliśmy się mistrzom tatuowania podczas pracy.
Oczywiście najwięcej czasu spędziliśmy przy stanowisku Triumpha. Wielkim nieobecnym było Kawasaki, które jest najpopularniejszą marką, jeśli chodzi o sportowe motocykle w Brazylii. Moto Guzzi też nie było, ale oni chyba nie weszli  nawet na tutejszy rynek.
Poniżej fotorelacja :)















A na koniec najciekawsze "eksponaty" ;)



BMW chyba bardzo się starało, żeby ich hostessa była jak najbardziej "niemiecka" ;)

Święta, święta i po świętach ;)

Nasza brazylijska choinka

Przyznam szczerze, że przy takim upale i pełnym słońcu wszystkie dekoracje świąteczne sprawiają wrażenie absurdalnych. Oszroniony sztucznym śniegiem ostrokrzew, który przecież nawet tu nie rośnie, Mikołaj w swoim cieplutkim stroju obszytym białym futerkiem i renifery... Jakby ktoś przez pół roku nie miał czasu posprzątać po świętach. Żar się leje z nieba, a tu choinka! A zaraz obok sklep z parasolami i leżakami plażowymi. Istne pomieszanie z poplątaniem ;)

Brazylijczycy świętują Wigilię podobnie jak my. Rodzinna kolacja to dla nich najważniejszy "punkt programu" świątecznego. O 16-tej zamykają się wszystkie sklepy i wyludniają ulice. Prezenty przynosi im Papa Noel jeszcze wieczorem, tak jak nam. Jedynie nasze tradycyjne menu różni się od tutejszego. Nasi przyjaciele byli zdziwieni, że nie jemy tego dnia mięsa i pytali, czy jesteśmy ortodoksyjni ;) Musiałam im tłumaczyć, że przecież mamy tego samego papieża i też możemy jeść mięso, ale tradycyjne wigilijne potrawy go nie uwzględniają i już.
Zastanawiam się, co oni jedzą tego dnia. Zapomniałam zapytać, a to ciekawe. Poza grillem i fasolą praktycznie nic innego nie gotują, stołują się na mieście. Śmiałam się pod nosem, że pewnie w Wigilię też odpalają churasco, a w pierwszy dzień świąt (i jedyny) to już na pewno!

Do nas przyleciała moja mama. Przygotowałyśmy kilka typowo polskich dań, więc było prawie jak w domu (nie uwzględniając pogody oczywiście). Napisałam prawie, bo brakowało mi rodziny. Wiem, że wiele osób dużo by dało, by móc wykręcić się od uciążliwego rodzinnego świętowania. Moi najbliżsi mają skomplikowane relacje i zdarzało mi się, że musiałam odwiedzić cztery domy w trzy dni. Ale odkąd sama mam duży dom, zapraszam wszystkich do siebie i oszczędzam sobie połowę tych podróży. Tu mnie trzyma przy życiu gotowanie i pieczenie, bo uwielbiam to robić i dzięki temu atmosfera jest trochę bardziej świąteczna, ale zabrakło mi dzieciaków wrzeszczących pod nogami, mojego taty zrzędzącego na hałaśliwe wnuki, a nawet zwierzaków, bo nie było do kogo zagadać o północy ;) Makowca też nie było, bo sprzedaż maku jest w Brazylii zabroniona już od pięciu lat. Nie prosiłam mamy o przeszmuglowanie tego smakołyku, bo poszłaby siedzieć za przemyt narkotyków ;)

I tak minął nam ten okres. Na szczęście dość szybko mogliśmy pojechać nad ocean i cieszyć się wakacjami, więc nie dopadła nas nostalgia.Tylko cały czas mam poczucie, że nie jestem na swoim miejscu, że wyjechałam na długi urlop, który z nieokreślonych powodów się nie kończy, choć powinien. Dobrze mi tu i cieszę się z przygody, jaką jest życie tutaj, ale gdzieś z tyłu głowy brzęczy mi poczucie niespełnionego obowiązku, bo przecież jest środek zimy, spadł śnieg, a ja wciąż nie kupiłam swojemu dziecku kombinezonu na ten sezon! :D

Świąteczny kiermasz świętej Rity.



niedziela, 21 grudnia 2014

Języki

Siedzę sobie właśnie nad basenem na granicy trzech państw: Brazylii, Argentyny i Paragwaju i myślę. Myślę, że życie mnie zaskoczyło i że ja zaskoczyłam samą siebie. Bo ta moja druga już zagraniczna przygoda jest dowodem na to, że sobie radzę w najróżniejszych warunkach i potrafię stworzyć dom nie tylko w dość hermetycznej i bezpiecznej Europie.
A najbardziej dumna jestem, że mówię już po portugalsku. Po ośmiu miesiącach! W bólach uczyłam się angielskiego i trwało to latami, szwedzki też nie przyszedł mi łatwo i nigdy nie nauczyłam się dobrego akcentu. A teraz porozumiewam się tylko po portugalsku i zaczynam wierzyć, że go wkrótce opanuję w zadowalającym stopniu, co rozumiem przez możliwość plotkowania z sąsiadkami ;). Mój cel: dwa języki (portugalski i hiszpański) w trzy lata staje się realny do osiągnięcia. Dawno nie czułam takiej satysfakcji. A nie łatwo o satysfakcję z własnych osiągnięć, kiedy od lat nie ma się pracy. I nigdy bym nie pomyślała siedząc jeszcze kilka lat temu na rozmowie rekrutacyjnej, że na pytanie, gdzie siebie widzę za 5 lat, mogłabym odpowiedzieć: w tropikach, nad basenem :D

piątek, 19 grudnia 2014

Ocean po raz pierwszy

Długo nie wybieraliśmy się na wybrzeże. Nie jesteśmy typem rodziny wędrującej i zwiedzającej, lubimy spędzać razem czas w domu. Szczególnie, że nasze miasto jest dla nas  i tak dość egzotyczne, a nad ocean trzeba jechać kawał drogi. Pogoda zimą nie zachęcała, ale kiedy przyszła wiosna i przyjazd mojej mamy zbliżał się wielkimi krokami, nie pozostało nam nic innego, jak zrobić rekonesans. I wtedy pożałowaliśmy, że nie pojechaliśmy wcześniej, a kawał drogi okazał się kawałkiem!
W Kurytybie padało i było dość chłodno, kostium wzięłam tylko dla Małej, tak na wszelki wypadek, na szczęście sobie i Pablowi naszykowałam krótkie spodenki. Po drodze lało jak z cebra, cała dżungla była we mgle, nie mieliśmy nadziei na plażowanie, chcieliśmy zjeść lunch, rozejrzeć się i wrócić do domu. Ale wybrzeże przywitało na słońcem, ciepłą wodą i upałem.
Lokalesi twierdzą, że Parana (nasz stan) ma brzydkie plaże. Nie zachęcili nas, ale zaskoczyli na pewno. Plaże są piaszczyste i szerokie, a ocean jest płytki daleko w głąb, idealny na kąpiele z dziećmi. Owszem, piasek jest tak drobny, że zbija się w twarde podłoże i większość plażowiczów używa leżaków. Ale za to biegają po nim kraby! Jeżeli to są brzydkie plaże, to ja chcę zobaczyć te ładne!
Od portu Paranagua, który jest najstarszym miastem w Brazylii, aż do Guaratuba ciągną się plaże. Nie jest to długi odcinek. Resztę porywa las atlantycki (Mata Atlantica), rejon endemiczny, dżungla rosnąca wzdłuż brazylijskiego wybrzeża. Linia brzegowa tego kraju to właśnie taka mieszanka plaż i lasu.

Woda płytka, ale fale silne





tutejsze dwudziestki ;)




Prom z Caioby do Guaratuby



Caioba i Guaratuba odzielone są zatoką










Dom kultury w Guaratuba, chyba nieużywany ;)



Caioba. Budka z drinkami, caipirinia "od serca" zwala z nóg :)