poniedziałek, 15 grudnia 2014
Koniec szkoły
W zeszłym tygodniu Mała zaczęła wakacje. Chciałabym powiedzieć, że miała zakończenie roku szkolnego, ale minęłabym się z prawdą. Tutaj jest trochę inaczej.
Zapisaliśmy córkę do szkoły uznawanej za jedną z najlepszych w mieście. Nie jest to szkoła amerykańska, prowadzona przez obcokrajowców, ale prywatna placówka mająca w nazwie "Internacional". Lekcje prowadzone są w dwóch językach i każda klasa ma dwóch nauczycieli. Niestety nikt z sekretariatu ani nawet dyrektorka szkoły nie mówi po angielsku, co nastręcza pewne problemy. Potrafią do nas zadzwonić w jakiejś sprawie i nawijać po portugalsku, podczas gdy my nie rozumiemy nawet słowa. Jako rodzice nie czujemy się przez to komfortowo, bo nasz kontakt ze szkołą jest ograniczony. Ale jest to jedno z zaledwie dwóch zastrzeżeń jakie mam.
Mała po prostu lubi tam chodzić. W ciągu kilku miesięcy nauczyła się mówić i pisać w dwóch obcych językach (przy naszym wsparciu oczywiście). A uczyła się naprawdę ciekawych rzeczy. To zaledwie pierwsza klasa, a omawiali już układ słoneczny. Z charakterystyką planet miała mniejsze kłopoty niż ja! Dość dużo czasu poświęcili też ekologii, dzięki czemu więcej wiemy o tutejszej przyrodzie, ale przede wszystkim nasze dziecko uwrażliwiło się na "matkę naturę". Może dlatego, że nie ograniczali się do pogadanek, mieli prawdziwe projekty. Przez kilka dni znosiła do szkoły puste opakowania, a potem wracała umazana farbą, bo budowali niedźwiedzia polarnego ze śmieci. Byli też w muzeum historii naturalnej.
Przez cały ten czas Mała chodziła na balet. I któregoś dnia zostaliśmy zaproszeni na przedstawienie baletowe w wielkim teatrze. Dzieci z wielu klas i szkół tej samej sieci dały niezły pokaz tańca, oczywiście na miarę swojego wieku i możliwości. A jak zobaczyłam piękną i profesjonalną sukienkę, którą moja córka przyniosła ze szkoły, uszytą na ten wielki dzień, nie mogłam ukryć podziwu.
W Brazylii nie ma sztywnych reguł. Powoli się do tego przyzwyczajamy. Zajęcia szkolne mają trwać 200 dni w ciągu roku. Każda szkoła sama ustala, którego dokładnie dnia rozpocząć lekcje i kiedy je zakończyć. Nie ma również świadectw ukończenia kolejnych klas. Każda szkoła rządzi się też swoimi prawami. Moja koleżanka zaprowadza swoje córki dopiero na 13tą, bo lubi spędzać z nimi poranki. Za to kiedy jej dziewczynki chorują, musi pokazać nauczycielce zwolnienie lekarskie. My do szkoły jeździmy na 8.30, ale nikt się specjalnie nie przejmuje nieobecnościami. Trudno się w tym wszystkim połapać. W naszej szkole brakuje również agendy na cały rok. O dniach wolnych od zajęć dowiadujemy się czasem z dnia na dzień. O ostatnim dniu szkoły poinformowali nas z zaledwie dwutygodniowym wyprzedzeniem. Trudno w takiej sytuacji zaplanować wakacje, szczególnie takie wymagające rezerwacji biletów lotniczych.
Na koniec wspomnę jeszcze o dość powszechnym, ale nie obligatoryjnym zwyczaju kończenia roku szkolnego imprezą piżamową. Dzieciaki przychodzą do szkoły dopiero wieczorem, wyposażone w materac, śpiwór, piżamę, szczoteczkę do zębów i latarkę. Do późna szaleją w poszukiwaniu skarbów ukrytych przez nauczycieli. Mała robiła ciasteczka w sali "do gotowania" i ścigała się w zawodach. Mieli też zajęcia związane z kosmosem. Pierwszy raz spała sama poza domem, ale dała radę. Odebraliśmy ją rano zmęczoną, ale szczęśliwa. Jak ja bym chciała mieć coś takiego w mojej podstawówce! Uważam, że szkoła powinna przyciągać dzieciaki również po godzinach lekcyjnych i być ośrodkiem chociażby sportowym dla całej lokalnej społeczności.
A najbardziej się cieszę, że nasza córka, choć spędzając poza domem 9 godzin, nie siedzi w "przechowalni".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz