Trwa karnawał. Telewizje na całym świecie transmitują relację z Sambodromu w Rio, Brazylijczycy porzucili pracę na kilka dni i siedzą na plażach. Wczoraj my też pojechaliśmy nad ocean i od razu pożałowaliśmy tej decyzji. Wszędzie są korki i nie sposób dojechać na miejsce bez odstania kilkudziesięciu minut gdzieś na trasie. Senne miasteczko, które obraliśmy sobie za cel okazało się w sezonie przeładowane i głośne. I choć znaleźliśmy kawałek naprawdę ładnej i spokojnej plaży, to już zjeść po prostu nie mieliśmy gdzie. Ot, karnawał!
W planach miałam zupełnie inne świętowanie, to w sercu całej imprezy, czyli w Rio. Dwie z moich przyjaciółek wybrały się do tego miasta, by zobaczyć wszystko na własne oczy. Zaczęło się od walki o ostatnie pokoje w mieście. Bilet na Sambodrom to koszt około 3000zł, za jeden wieczór oczywiście. Chętni mogą zatańczyć wraz z jedną ze szkół samby. Dziewczyny wybrały sobie grupę pod kątem strojów, bo nie każdy fantazyjny projekt spotykał się z ich uznaniem. Strój szyje się na miarę, ale wystarczy podać wszystko przez maila, ewentualne poprawki robi sie na kliencie. Dobrze by też było przyjechać na próbę tydzień przed imprezą, ale nie jest to konieczne, trzeba się tylko nauczyć piosenki i zapłacić za tę przyjemność około 10000zł i wspomnienia na całe życie gwarantowane. To nawet nie jest drogo - my po prostu nie mamy tyle pieniędzy ;)
poniedziałek, 27 lutego 2017
piątek, 24 lutego 2017
Kulturą w płot
Brazylijczycy bywają złośliwi i to raczej nie w sposób świadczący o inteligencji. Sarkazm to zjawisko niespotykane i nie można liczyć na uśmiech rozmówcy żartując sobie z niego samego.
Za to jeśli upijesz się na imprezie, twój najlepszy kumpel zrobi ci zdjęcie lub nakręci filmik, który wyśle ci następnego dnia z samego rana z jakimś złośliwym komentarzem.
Podłożyłeś się w pracy i masz kłopoty, kumple nie dadzą ci o tym zapomnieć i będą cię wytykali palcami i wyśmiewali przez cały dzień.
Nie zauważyłam takiego zachowania między kobietami ani w stosunku do nich, ale też ludzie w naszym towarzystwie raczej się pilnują.
Cieszy mnie, że my Polacy wiemy, co to sarkazm, że złośliwe docinki rzadko kiedy są poniżej poziomu, a wszyscy moi znajomi trzymają swoje komórki w kieszeniach podczas imprez. Nasza kultura różni się od latynoskiej i nie ma w tym nic złego. Ale myślę, że różnimy się także tą kulturą bardziej osobistą i statystycznie zdecydowanie wyższym wykształceniem, które nie pozostaje bez znaczenia.
środa, 22 lutego 2017
Zapachy
Świeżo ścięta trawa pachnie tak samo w każdym kraju. Tyle że ta brazylijska mnie nie uczula, więc nie muszę uciekać w panice.
Ostatnio przejeżdżałam przez las w środku bardzo upalnego dnia. Powiało przyjemnym chłodem, a zapach przeniósł mnie do kolejki wąskotorowej na Jantarowym wybrzeżu. Jako dziecko spędzałam wakacje nad zatoką i do dziś pamiętam zapach tamtego lasu. Trochę tęsknię za włóczeniem się po nim bez celu (pewnie cel jakiś miałam, bo nie wyobrażam sobie, żeby mam mi pozwoliła na samotne spacery w tym wieku), a nawet nie wiem, czy tam jeszcze jest choć kilka drzew. Tu do dżungli raczej nie wchodzę. Może i pachnie domem, ale ani rośliny ani zwierzęta nie są w żaden sposób znajome.
Właśnie usmażyłam pączki na Tłusty czwartek. Śmierdzę cała smalcem, ale i tak warto było. Lubię zapachy związane z poszczególnymi świętami, szczególnie tutaj. Gwiazdka i Tłusty czwartek w środku lata nie dają mi poczucia odświętności. Gotując tradycyjne dania, mam choć namiastkę domu, kawałek dzieciństwa. Sentymentalizm? Pewnie tak, ale teraz i ja mam dziecko, muszę tworzyć wspomnienia i pielęgnować korzenie nie tylko dla siebie.
Ostatnio przejeżdżałam przez las w środku bardzo upalnego dnia. Powiało przyjemnym chłodem, a zapach przeniósł mnie do kolejki wąskotorowej na Jantarowym wybrzeżu. Jako dziecko spędzałam wakacje nad zatoką i do dziś pamiętam zapach tamtego lasu. Trochę tęsknię za włóczeniem się po nim bez celu (pewnie cel jakiś miałam, bo nie wyobrażam sobie, żeby mam mi pozwoliła na samotne spacery w tym wieku), a nawet nie wiem, czy tam jeszcze jest choć kilka drzew. Tu do dżungli raczej nie wchodzę. Może i pachnie domem, ale ani rośliny ani zwierzęta nie są w żaden sposób znajome.
Właśnie usmażyłam pączki na Tłusty czwartek. Śmierdzę cała smalcem, ale i tak warto było. Lubię zapachy związane z poszczególnymi świętami, szczególnie tutaj. Gwiazdka i Tłusty czwartek w środku lata nie dają mi poczucia odświętności. Gotując tradycyjne dania, mam choć namiastkę domu, kawałek dzieciństwa. Sentymentalizm? Pewnie tak, ale teraz i ja mam dziecko, muszę tworzyć wspomnienia i pielęgnować korzenie nie tylko dla siebie.
piątek, 10 lutego 2017
Lekcja tolerancji
Nikogo tu nie dziwią pierogi z serem ricotta i kapustą, sushi z owocami i marmoladą ani pizza z lodami i czekoladą. Nikogo poza mieszkańcami krajów, z których te dania pochodzą ;)
Ale ta różnorodność dotyczy niemal wszystkiego. Ludzie mają wszelkie możliwe kolory skóry. Na południu spotkać można niebieskookich blondynów, na północy większość jest czarna. Odcieni skóry pomiędzy jest mnóstwo. Nie brakuje tu Azjatów, wszędzie widać mniejszą lub większą domieszkę krwi tutejszych Indian. Ci ludzie różnią się nie tylko wyglądem, ale przede wszystkim zamożnością: wielu mieszka w favelach i walczy o przeżycie, tych niewyobrażalnie bogatych jest całkiem sporo i żyją za pieniądze o jakich ja nigdy nie śniłam ani nie widziałam w Polsce.
Brazylijczycy mówią z wieloma akcentami, w zależności od stanu, z którego pochodzą, ale tutejszy portugalski, nie dość, że uproszczony względem jego europejskiej wersji, jest jeszcze wymieszany z dialektami afrykańskimi. Język niewolników pozostawił trwałe ślady w słownictwie.
Większość Brazylijczyków to katolicy, ale w tym przypadku większość to około 60% dwustumilionowego kraju. Drudzy w tej statystyce są ewangelicy. Reszta jest podzielona między wiele religii i sekt. I nikogo to nie dziwi, nikomu nie przeszkadza.
Na północy kraju można się cieszyć słońcem przez cały rok, a temperatury nie spadają poniżej dwudziestu stopni. Na południu zdarza się, że zimą pada śnieg. Przez te trzy lata pobytu jeszcze nam się nie zdarzyło zauważyć jakiejś prawidłowości w pogodzie. Każdy miesiąc różni się od analogicznego w roku poprzednim. Pierwsze lato było upalne, drugie deszczowe, teraz jest na zmianę.
Czy przy takiej mieszance są tu jakieś konflikty? Oczywiście, że są. Potomkowie białych kolonistów są wyżej usytuowani na drabinie społecznej niż potomkowie niewolników czy tubylców. Nie widuje się wielu czarnych i bogatych, a ciemniejsze dzieci w snobistycznej szkole mojej córki nie mają lekkiego życia.
Z drugiej strony na ulicy wszyscy jesteśmy wymieszani. Murzyn w Polsce wyróżnia się z tłumu, wciąż jest rzadkością, a tu jest jednym z wielu. To raczej nasza Mała z jej jaśniutkimi włosami i cerą wzbudza zainteresowanie. Ludzie zawiązują przyjaźnie i grupy w ramach swojej klasy społecznej czyli ze względu na zamożność, nie kolor skóry. Poza tym wykazują się większą tolerancją i otwartością na wszystko co inne, niż Europejczycy.
I to jest jedna z tych rzeczy, które bardzo lubię w Brazylii, ta różnorodność i tolerancja właśnie. Oni sami są z tego dumni.
Etykiety:
Brazylia,
Brazylijczycy,
brazylijska kuchnia,
brazylijskie jedzenie,
emigracja,
expats,
kultura,
pierogi,
polskie jedzenie,
różnice kulturowe
środa, 8 lutego 2017
W kotle emocji
Mała poszła do szkoły, a ja wysprzątałam dom i wróciłam na siłownię (nie bez bólu fizycznego i metafizycznego ;) ) Niby wszystko wróciło do normy, ale tak naprawdę już nic nie jest takie samo.
Nasze osiedle pustoszeje, sąsiedzi się wyprowadzili, a nowych lokatorów jeszcze nie ma. Za chwilę wyprowadzi się jedyny zaprzyjaźniony z nami Polak z Polski. Ely wyjechała z rodziną do Hiszpanii, zostaliśmy tylko my i moja zaprzyjaźniona paczka expatek. Tyle że my siedzimy na tykającej bombie. Przynajmniej tak się czujemy w związku z czekającymi nas zmianami. Jak na szpilkach czekaliśmy na wyniki rozmów rekrutacyjnych mojej drugiej połówki i wczoraj wreszcie się doczekaliśmy dobrej oferty. Tak więc postanowione - wracamy do Polski! Jedno napięcie opadło, żeby natychmiast pojawiły się następne emocje. Ja się popłakałam na wieść, jak szybko może nas ta przeprowadzka czekać. I to nie o to chodzi, że nie spakuję się w miesiąc, bo wszystko da się zorganizować, ale jak się pożegnać, przystosować w takim tempie? Póki co negocjacje co do terminów trwają, a my nadal czekamy.
Zmiany nie są złe, to czekanie na nie doprowadza mnie do szału. W amoku działania i wykonywania zaplanowanych kroków po prostu muszę się odnaleźć albo zginę, za to siedząc na kanapie i czekając na decyzje, które ode mnie nie zależą, czuję się okropnie.
Ciekawostką jest, że mając wyznaczony dzień powrótu ze Szwecji do domu nie mogłam się doczekać podróży, a czas dłużył się koszmarnie. W Brazylii jest zupełnie odwrotnie, wszystko przyspieszyło, a ja jestem na karuzeli, którą bardzo chciałabym zatrzymać. Tylu rzeczy jeszcze nie zdążyłam zrobić...
W ogarnięciu moich emocji pomagają mi niezawodni Brazylijczycy po prostu odciągając moją uwagę kolejnymi absurdami.
1) Firma, która pośredniczy w wynajęciu nam domu poprosiła, żebyśmy przepisali na nas faktury za prąd. Teraz, po trzech latach i dopiero kiedy wypowiedzieliśmy umowę, przypomniało im się, że rachunki wciąż przychodzą na nazwisko właścicielki. Już się rozpędziłam, żeby to załatwić ;p
2) Samochód, oddany nam po pół roku czekania na części, jest sprawny, ale przy każdym zakręcie wali coś w podwoziu. Zdaje się jakby po stłuczce naprawili tylko nadwozie, a pod spód nie zajrzeli. Na pewno go teraz nie oddamy do serwisu, bo już do końca pobytu zostaniemy bez środka transportu!
3) Zarządca naszego osiedla obciążył nas kosztami jego renowacji. Nas, nie właścicieli! Co ciekawsze, musimy zapłacić, żeby móc się starać o zwrot kosztów.
czwartek, 2 lutego 2017
Powrót do szkoły
Wyczekuję początku roku szkolnego jak kania dżdżu. Od poniedziałku Mała będzie znikała na całe dnie i zaczną się wakacje dla mnie.
To oczywiście takie moje matczyne marudzenie na konieczność zajmowania się dzieckiem 24/7, ale już teraz czuję, że będzie mi jej brakowało. Za to wrócę na siłkę, na dietę i do swoich obowiązków, czyli odgruzuję i siebie i dom po wakacjach.
Początek szkoły oznacza dla rodziców zakupy w sklepie papierniczym. Zostawiłam tam niemałą kwotę, ale za to przynajmniej książki zapewnia szkoła. Bardzo podoba mi się tutejszy system. Poszłam z córką do sklepu, w którym wybrała sobie niezbędne rzeczy. Chodzi oczywiście o wzory, bo ilość przyborów i zeszytów jest określona, a listę można ściągnąć ze strony placówki, do której uczęszcza dziecko. Większość sklepów papierniczych ma te listy wydrukowane, więc wystarczy się tam pojawić, wybrać sobie kolory, a za dwa dni odebrać wszystko już oklejone imieniem i nazwiskiem ucznia. Etykietki i oklejanie wszystkiego, z każdą pojedynczą kredką włącznie jest wliczone w cenę.
Szkoła wyznaczyła dwa dni na dowiezienie tego wszystkiego jeszcze przed inauguracją roku, więc dzieciaki przyjdą już na gotowe i nie będą musiały nic dźwigać. Proste i takie nieoczywiste w Polsce.
Książki w naszej szkole to majstersztyk. Są w sumie trzy, na każdy semestr po jednej i zawierają w środku ćwiczenia. Jedna cegła, ale za to do wszystkich przedmiotów, jest po prostu podzielona na rozdziały, a Mała dźwiga ją do domu tylko na weekendy, żeby odrobić pracę domową.
Tak więc realizacja mojej listy "noworocznych" postanowień rusza od poniedziałku ;) Nie będzie łatwo pozostać na diecie i z dala od alkoholu w ostatnich miesiącach naszego pobytu tutaj, bo już ja sama zaczęłam planować pożegnalną imprezę. A przecież zaraz potem będziemy się witać. Pozostaję jednak pełna optymizmu, że utrzymam żelazną dyscyplinę, rygor treningów, będę jadła tylko sałatę.... bla, bla bla....
To oczywiście takie moje matczyne marudzenie na konieczność zajmowania się dzieckiem 24/7, ale już teraz czuję, że będzie mi jej brakowało. Za to wrócę na siłkę, na dietę i do swoich obowiązków, czyli odgruzuję i siebie i dom po wakacjach.
Początek szkoły oznacza dla rodziców zakupy w sklepie papierniczym. Zostawiłam tam niemałą kwotę, ale za to przynajmniej książki zapewnia szkoła. Bardzo podoba mi się tutejszy system. Poszłam z córką do sklepu, w którym wybrała sobie niezbędne rzeczy. Chodzi oczywiście o wzory, bo ilość przyborów i zeszytów jest określona, a listę można ściągnąć ze strony placówki, do której uczęszcza dziecko. Większość sklepów papierniczych ma te listy wydrukowane, więc wystarczy się tam pojawić, wybrać sobie kolory, a za dwa dni odebrać wszystko już oklejone imieniem i nazwiskiem ucznia. Etykietki i oklejanie wszystkiego, z każdą pojedynczą kredką włącznie jest wliczone w cenę.
Szkoła wyznaczyła dwa dni na dowiezienie tego wszystkiego jeszcze przed inauguracją roku, więc dzieciaki przyjdą już na gotowe i nie będą musiały nic dźwigać. Proste i takie nieoczywiste w Polsce.
Książki w naszej szkole to majstersztyk. Są w sumie trzy, na każdy semestr po jednej i zawierają w środku ćwiczenia. Jedna cegła, ale za to do wszystkich przedmiotów, jest po prostu podzielona na rozdziały, a Mała dźwiga ją do domu tylko na weekendy, żeby odrobić pracę domową.
Tak więc realizacja mojej listy "noworocznych" postanowień rusza od poniedziałku ;) Nie będzie łatwo pozostać na diecie i z dala od alkoholu w ostatnich miesiącach naszego pobytu tutaj, bo już ja sama zaczęłam planować pożegnalną imprezę. A przecież zaraz potem będziemy się witać. Pozostaję jednak pełna optymizmu, że utrzymam żelazną dyscyplinę, rygor treningów, będę jadła tylko sałatę.... bla, bla bla....
Subskrybuj:
Posty (Atom)