W czasie naszej podróży do Polski spędziliśmy kilka godzin na lotnisku w Rio de Janeiro. Mieliśmy ze sobą naszych 6 walizek, tłum był duży, trudno było znaleźć stolik w strefie restauracyjnej, potem trzeba było zamówić jedzenie. Dziecko grało na tablecie świata wokół nie zauważając, ale na czas posiłku odłożyło zabawę, potem szybko się zebraliśmy na kawę, za chwilę otworzyli odprawę, więc uwolniliśmy się od bagażu. Znaleźliśmy sobie wygodne fotele blisko naszej bramki, podładowałam swój telefon i chcąc podłączyć dziecku tablet zaczęłam jego gorączkowe poszukiwania. Niestety bezowocne. Jedyne co wszyscy pamiętaliśmy to to, że widzieliśmy go ostatni raz podczas obiadu. Wniosek był taki, że albo o nim zapomnieliśmy, albo nam go ukradli.
Chwilę mi się zeszło, zanim sobie uświadomiłam, że mając dwa urządzenia spod znaku jabłka, mogę wyśledzić jedno poprzez drugie, a nawet zablokować czy wyczyścić. Bo choć te urządzenia tanie nie są, zawarte na nich dane są znacznie cenniejsze. Ze względów bezpieczeństwa nie umieszczam zdjęć swojej córki nawet na fejsie, a na zagubionym sprzęcie trochę ich było, nie mówiąc o innych danych.
Na szczęście tablet wysyłał sygnał i poszłam za jego śladem. Okazało się, że muszę wyjść z powrotem przez bramki, ale po odprawie to raczej niemożliwe. Przebłagałam policję federalną, przepuścili mnie i pobiegłam do restauracji. Niestety oddaliłam się tylko od celu. Najbliżej swojej własności znalazłam się stojąc pod zamkniętymi drzwiami na terminal lotów krajowych.
Długo trwało zanim znalazłam pracownika chcącego mi aktywnie pomóc. Poszukał ze mną kogoś z ochrony. Okazało się, że bez policji nic się nie da zrobić, ale brazylijska policja nie ma opinii zbyt przystępnej. Mimo tego dwóch funkcjonariuszy szło za sygnałem z mojego telefonu od terminala do terminala, pomiędzy strefami i przejściami służbowymi, które były dla mnie niedostępne. Weszliśmy nawet do samolotu ku zaskoczeniu jego załogi. Wyglądało to groźnie, wszyscy mi się przyglądali i mimo najszczerszych chęci moich "przewodników" nic nie znaleźliśmy. Byliśmy obok mojego sprzętu, któremu wysyłałam sygnał do wyemitowania dźwięku i wszystko na nic.
Tuż przed odlotem wykasowałam zawartość tabletu godząc się z jego utratą. Byłam zmęczona, spocona, wściekła i rozczarowana. Tyle wysiłku i wszystko na nic.
Kilkanaście godzin później, w drodze z lotniska do domu opowiedziałam siostrze swoją przygodę od początku, czyli od restauracji i zamarłam. Już wiedziałam, gdzie jest mój tablet. Gdybym od razu użyła głowy, zamiast aplikacji, przypomniałabym sobie, że włożyłam go do jednej z walizek, które potem nadałam na bagaż.
Uważam, że technologia ułatwia nam życie i bardzo ją lubię. Do pewnego stopnia jestem gadżeciarą i uwielbiam wszystkie te nowinki ze świata elektroniki. nie rozstaję się ze swoim telefonem i zawsze mam abonament ze sporym pakietem internetowym. Ale mam również dobrą pamięć i świetną intuicję, która nigdy mnie nie zawodzi. Tym razem zapomniałam ich użyć.
czwartek, 29 grudnia 2016
środa, 28 grudnia 2016
Między dwoma światami
W zeszłym tygodniu musiałam znów wsiąść w samolot, żeby odbyć swoją dwudziestoczterogodzinną podróż do Polski. Przy okazji rzuciło mi się w oczy kilka porównań i to nie zawsze na korzyść Europy.
Wszyscy podróżujący do Brazylii muszą odbyć lot najpierw do Sao Paulo lub Rio de Janeiro, a dopiero stamtąd do miasta docelowego. Tylko na tych dwóch lotniskach mają skanery do bagażu i z tego też powodu trzeba tam odebrać swoje walizki i nadać je ponownie. Wkurzające zawracanie głowy! Jednak lecąc w przeciwną stronę odbiera się swoje bambetle u celu jak w każdym innym cywilizowanym kraju. Nie tym razem!
Objuczeni jak wielbłądy dotarliśmy na lotnisku w Kurytybie, żeby się dowiedzieć, że po pierwsze zmniejszyli ilość kilogramów, które można przewieźć, a po drugie to jednak musimy odebrać swoje walizki w Rio i nadać go ponownie, bo mamy tam dużo czasu. I tym samym mój plan, by 9 godzin między lotami spędzić na plaży, legł w gruzach. Odebraliśmy ten nieszczęsny bagaż i poszliśmy coś zjeść, bo oczywiście nadać go można tylko kilka godzin przed odlotem. Potem pokręciliśmy się jeszcze trochę i jak tylko otworzyli odprawę, pozbyliśmy się balastu.
Lotnisko w Rio po rozbudowie wygląda bardzo nowocześnie i jest wygodne. Przy większości foteli można znaleźć gniazdka, całkiem sporo jest wygodnych leżaków, na których można odpocząć. Jeszcze mi się nie zdarzyło na dużych brazylijskich lotniskach spacerować po płycie lotniska, do wszystkich samolotów wsiada się z rękawa. Niestety ten luksus już nie jest taki oczywisty w Europie. Choć w Amsterdamie wysiedliśmy do rękawa, to już do samolotu do Warszawy przeszliśmy się rękawem... prosto na płytę lotniska, żeby później wspiąć się po schodkach do kabiny. Nie rozumiem logiki takiego rozwiązania, nie mówiąc o tym, że w środku zimy to mało przyjemne doświadczenie. No i gniazdek w Amsterdamie nie było.
Ale wystarczy postawić stopę na europejskim lądzie, żeby od razu zauważyć różnice. Przede wszystkim mój ukochany skomentował jakby od niechcenia, że już nie jest najwyższy, poza tym wszędzie było czysto.
Południe Brazylii, gdzie mieszkamy, jest pod tym względem bardzo w porządku, ale nawet tam ludzie po prostu nie sprzątają po sobie. Mają od tego zastępy sprzątaczy. W strefie restauracyjnej na lotnisku w Rio nikt nie raczył swojej tacy odnieść. Zostawiali taki chlew na stołach, że trudno mi było zachować spokój.
No i wreszcie miałam okazję napić się dobrej latte. Kawę pijam bardzo rzadko, a w Brazylii wcale, bo espresso to jedyna forma jej serwowania.
Nie znoszę tej podróży między dwoma naszymi światami głównie ze względu na czas jej trwania. Trudno mi wysiedzieć 11 godzin w samolocie, a ten ten trzeci lot jest już męczarnią dla obolałego tyłka. I gdyby tylko Brazylia była bliżej Polski, byłaby krajem niemal idealnym.
Wszyscy podróżujący do Brazylii muszą odbyć lot najpierw do Sao Paulo lub Rio de Janeiro, a dopiero stamtąd do miasta docelowego. Tylko na tych dwóch lotniskach mają skanery do bagażu i z tego też powodu trzeba tam odebrać swoje walizki i nadać je ponownie. Wkurzające zawracanie głowy! Jednak lecąc w przeciwną stronę odbiera się swoje bambetle u celu jak w każdym innym cywilizowanym kraju. Nie tym razem!
Objuczeni jak wielbłądy dotarliśmy na lotnisku w Kurytybie, żeby się dowiedzieć, że po pierwsze zmniejszyli ilość kilogramów, które można przewieźć, a po drugie to jednak musimy odebrać swoje walizki w Rio i nadać go ponownie, bo mamy tam dużo czasu. I tym samym mój plan, by 9 godzin między lotami spędzić na plaży, legł w gruzach. Odebraliśmy ten nieszczęsny bagaż i poszliśmy coś zjeść, bo oczywiście nadać go można tylko kilka godzin przed odlotem. Potem pokręciliśmy się jeszcze trochę i jak tylko otworzyli odprawę, pozbyliśmy się balastu.
Lotnisko w Rio po rozbudowie wygląda bardzo nowocześnie i jest wygodne. Przy większości foteli można znaleźć gniazdka, całkiem sporo jest wygodnych leżaków, na których można odpocząć. Jeszcze mi się nie zdarzyło na dużych brazylijskich lotniskach spacerować po płycie lotniska, do wszystkich samolotów wsiada się z rękawa. Niestety ten luksus już nie jest taki oczywisty w Europie. Choć w Amsterdamie wysiedliśmy do rękawa, to już do samolotu do Warszawy przeszliśmy się rękawem... prosto na płytę lotniska, żeby później wspiąć się po schodkach do kabiny. Nie rozumiem logiki takiego rozwiązania, nie mówiąc o tym, że w środku zimy to mało przyjemne doświadczenie. No i gniazdek w Amsterdamie nie było.
Ale wystarczy postawić stopę na europejskim lądzie, żeby od razu zauważyć różnice. Przede wszystkim mój ukochany skomentował jakby od niechcenia, że już nie jest najwyższy, poza tym wszędzie było czysto.
Południe Brazylii, gdzie mieszkamy, jest pod tym względem bardzo w porządku, ale nawet tam ludzie po prostu nie sprzątają po sobie. Mają od tego zastępy sprzątaczy. W strefie restauracyjnej na lotnisku w Rio nikt nie raczył swojej tacy odnieść. Zostawiali taki chlew na stołach, że trudno mi było zachować spokój.
No i wreszcie miałam okazję napić się dobrej latte. Kawę pijam bardzo rzadko, a w Brazylii wcale, bo espresso to jedyna forma jej serwowania.
Nie znoszę tej podróży między dwoma naszymi światami głównie ze względu na czas jej trwania. Trudno mi wysiedzieć 11 godzin w samolocie, a ten ten trzeci lot jest już męczarnią dla obolałego tyłka. I gdyby tylko Brazylia była bliżej Polski, byłaby krajem niemal idealnym.
sobota, 17 grudnia 2016
Prezenty...
Brazylia to nie jest bogaty kraj, choć jest piątą gospodarką świata. To jest kraj wielkich różnic międzyklasowych, bo takiego bogactwa w Polsce nie widać. Ale takiej biedy też nie. Przynajmniej nie aż tyle.
Pisałam już, że nie mam pojęcia jak funkcjonują te najbiedniejsze warstwy, bo sądząc po płacach i zupełnie nie odpowiadającym im cenach w sklepach, pewnie głodują. Większość Brazylijczyków "dzieli się" swoim bogactwem zatrudniając gospodynie domowe, ogrodników, nianie i Bóg wie kogo jeszcze, przez co nigdy nie są sami w domu. I całe to swoje zatrudnione towarzystwo muszą dodatkowo obdarować na święta. Ja się nie dzielę w ten sposób, przez co krzywo na mnie patrzą i do tej pory nie dawałam też prezentów na święta, bo po prostu nie wiedziałam, że trzeba. Zaskoczyło mnie jednak, że od wszystkich zaprzyjaźnionych Brazylijczyków dostajemy jakiś drobiazg na gwiazdkę i na Wielkanoc też. Bardziej towarzyskie osoby muszą mieć spory wydatek dwa razy do roku! To miły zwyczaj i chętnie się mu poddałam, ale my obracamy się wśród ludzi zamożnych. Jak sobie radzą ci gorzej sytuowani?
No i co mam dać w prezencie trzem portierom i cieciowi? Nie sądzę, żeby poznali się na dobrym winie.
Pisałam już, że nie mam pojęcia jak funkcjonują te najbiedniejsze warstwy, bo sądząc po płacach i zupełnie nie odpowiadającym im cenach w sklepach, pewnie głodują. Większość Brazylijczyków "dzieli się" swoim bogactwem zatrudniając gospodynie domowe, ogrodników, nianie i Bóg wie kogo jeszcze, przez co nigdy nie są sami w domu. I całe to swoje zatrudnione towarzystwo muszą dodatkowo obdarować na święta. Ja się nie dzielę w ten sposób, przez co krzywo na mnie patrzą i do tej pory nie dawałam też prezentów na święta, bo po prostu nie wiedziałam, że trzeba. Zaskoczyło mnie jednak, że od wszystkich zaprzyjaźnionych Brazylijczyków dostajemy jakiś drobiazg na gwiazdkę i na Wielkanoc też. Bardziej towarzyskie osoby muszą mieć spory wydatek dwa razy do roku! To miły zwyczaj i chętnie się mu poddałam, ale my obracamy się wśród ludzi zamożnych. Jak sobie radzą ci gorzej sytuowani?
No i co mam dać w prezencie trzem portierom i cieciowi? Nie sądzę, żeby poznali się na dobrym winie.
piątek, 16 grudnia 2016
Gdzie nas jeszcze zawieje
Za kilka miesięcy kończy się nam kontrakt i powoli zaczynamy się rozglądać za nowymi kierunkami. Jesteśmy w tej kwestii podzieleni, bo ja bardzo bym chciała wrócić do domu, skoro nie mogę zostać tutaj, za to Pablo najchętniej przeniósłby się do Stanów na kolejnych kilka lat.
Po dłuższym zastanowieniu uznaliśmy jednak, że żaden z krajów europejskich nas nie pociąga. I to nie z powodu ich nieatrakcyjności, chodzi raczej o status w społeczeństwie.
W Brazylii jesteśmy Europejczykami, kimś z atrakcyjniejszej części świata. Nie jesteśmy takim zjawiskiem jak nasi znajomi Islandczycy, bo Polaków jest tu zatrzęsienie, ale Europa to zawsze Europa.
W Stanach natomiast mają taki miks narodowościowy, że Polak nie robi tam sensacji, jak żaden inny imigrant z resztą.
Natomiast na starym kontynencie wszędzie czujemy się traktowani jak ci od pracy na zmywaku czy budowie, jak biedna siła robocza i złodzieje. Mieszkałam 3 lata w Szwecji i choć kraj ten uchodzi za otwarty, tolerancyjny i bardzo gościnny, Szwedzi wcale tacy nie są i nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Przyjmują mnóstwo uchodźców, ale nikogo z zewnątrz nie czynią częścią swojego społeczeństwa. A jak długo można normalnie funkcjonować poza nim?
O tym, co się dzieje w Anglii trąbią w tej chwili media, więc nie będę się rozpisywała.
Po rozmowie z moją islandzką przyjaciółką poczułam się tylko niewiele lepiej. Okazało się, że w jej kraju Polaków bardzo się szanuje, bo są lepszymi i uczciwszymi pracownikami fizycznymi niż Litwini czy Węgrzy.
No i właśnie dlatego wolę wrócić do Polski. Tam zawsze jestem u siebie i nie muszę nikomu udowadniać, że nie jestem darmozjadem żerującym na systemie, że mam wyższe wykształcenie i ambicje i nigdy w życiu nic nie ukradłam.
Po dłuższym zastanowieniu uznaliśmy jednak, że żaden z krajów europejskich nas nie pociąga. I to nie z powodu ich nieatrakcyjności, chodzi raczej o status w społeczeństwie.
W Brazylii jesteśmy Europejczykami, kimś z atrakcyjniejszej części świata. Nie jesteśmy takim zjawiskiem jak nasi znajomi Islandczycy, bo Polaków jest tu zatrzęsienie, ale Europa to zawsze Europa.
W Stanach natomiast mają taki miks narodowościowy, że Polak nie robi tam sensacji, jak żaden inny imigrant z resztą.
Natomiast na starym kontynencie wszędzie czujemy się traktowani jak ci od pracy na zmywaku czy budowie, jak biedna siła robocza i złodzieje. Mieszkałam 3 lata w Szwecji i choć kraj ten uchodzi za otwarty, tolerancyjny i bardzo gościnny, Szwedzi wcale tacy nie są i nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Przyjmują mnóstwo uchodźców, ale nikogo z zewnątrz nie czynią częścią swojego społeczeństwa. A jak długo można normalnie funkcjonować poza nim?
O tym, co się dzieje w Anglii trąbią w tej chwili media, więc nie będę się rozpisywała.
Po rozmowie z moją islandzką przyjaciółką poczułam się tylko niewiele lepiej. Okazało się, że w jej kraju Polaków bardzo się szanuje, bo są lepszymi i uczciwszymi pracownikami fizycznymi niż Litwini czy Węgrzy.
No i właśnie dlatego wolę wrócić do Polski. Tam zawsze jestem u siebie i nie muszę nikomu udowadniać, że nie jestem darmozjadem żerującym na systemie, że mam wyższe wykształcenie i ambicje i nigdy w życiu nic nie ukradłam.
czwartek, 8 grudnia 2016
Magiczne słowa
Właściwie to strzelać focha zdarza mi się regularnie i niestety równie często obrażam się, choć na swoje usprawiedliwienie dodam, że na krótko. Najczęściej cierpi na tym mój ukochany mężczyzna, bo też najczęściej mnie wkurza ;p Chociaż nie, najczęściej wyprowadza mnie z równowagi moje własne dziecko, ale przecież nie mogę się na nich oboje wyzłaszczać bez przerwy.
Za to jak gdzieś jestem klientem i zostanę źle potraktowana, nigdy więcej nie korzystam z usług danego punktu. Nawet sobie z tego nie zdawałam sprawy, dopóki nie zaczęłam opowiadać przyjaciółce gdzie i dlaczego nie chodzę. Akurat byłyśmy na zakupach w centrum handlowym i przechodziłyśmy koło wielkiego salonu fryzjerskiego. Kilka miesięcy po przyjeździe do Brazylii grzywka mojej córki wymagała natychmiastowego strzyżenia, a akurat kupowałyśmy materiały szkolne w tej galerii, więc postanowiłam skorzystać z okazji. Popełniłam błąd, bo nie zapytałam ile kosztuje strzyżenie dzieci. Ale przecież w takich miejscach mają ustalone stawki no i ile, do cholery, może kosztować skrócenie grzywki?! Przesympatyczny fryzjer z tatuażami umył Małej włosy, podciął końcówki i grzywkę i wysuszył jej głowę. Zapłaciłam za to 175 reali!!! Po tamtym kursie około 200zł! Tyle to nie płacę nawet za swoje strzyżenie i farbowanie razem wzięte. Wściekłam się, bo wykorzystali, że nie mówiłam po portugalsku. Gringo są łatwym celem, bo i tak nie potrafią się dogadać ani wykłócić o swoje, a jak wiadomo śpią na pieniądzach. Teraz wszystkim moim znajomym odradzam tę sieć i choć pewnie takiemu gigantowi ja jedna nie zaszkodzę, to kto wie, ile jeszcze osób źle potraktowali.
Innym razem kupiłam naprawdę drogą zabawkę pod choinkę dla córki. Tutaj w zwyczaju jest pakowanie prezentów, co w praktyce oznacza włożenie pudełka do specjalnej, firmowej torebki i przewiązanie jej wstążką. Ani to ładne, ani świąteczne i do tego z logo sklepu. Powiedziałam, że nie chcę pakowania, szczególnie, że na tę usługę czekało ze dwadzieścia osób. Powtórzyłam chyba ze trzy razy, ale i tak zabrali moje pudełko z kasy na stanowiska pakowania. No i oczywiście nikt się nie zgodził, żebym odebrała swój zakup bez kolejki. Odstałam kilkanaście minut i kiedy kolejny raz musiałam zdziwionej babce powiedzieć, że nie chcę pakowania, poniosło mnie. Więcej tam zakupów nie zrobiłam.
Kolejnym takim miejscem od jakichś dwóch miesięcy jest punkt usług krawieckich. I to nie dlatego, że nie wszyli suwaków do mężowskich spodni na czas, bo po prostu nikt nie oznaczył co i na kiedy i wygrzebali paczkę jakimś cudem dopiero, jak przyszłam ją odebrać. Również nie dlatego, że Pablo chciał te spodnie zabrać ze sobą w delegację, w którą jechał następnego dnia. Wkurzyło mnie podejście krawcowej, która poradziła mi przyjechać na osiemnastą. Zaprotestowałam, że o tej porze to ja będę stała godzinę w korkach, na co usłyszałam, że przecież oni są czynni do dwudziestej. Miałam inne plany na wieczór, a zamiast "przepraszam" usłyszałam dobre rady. Odebrałam te ubrania po dwóch tygodniach i więcej tam nie pójdę!
Rozumiem, że komuś może zdarzyć się wpadka i mam na to dużą tolerancję, ale nie znoszę oszustów i olewaczy i debili. Przy takich ludziach strzelam focha natychmiast i nigdy nie wracam.
Za to jak gdzieś jestem klientem i zostanę źle potraktowana, nigdy więcej nie korzystam z usług danego punktu. Nawet sobie z tego nie zdawałam sprawy, dopóki nie zaczęłam opowiadać przyjaciółce gdzie i dlaczego nie chodzę. Akurat byłyśmy na zakupach w centrum handlowym i przechodziłyśmy koło wielkiego salonu fryzjerskiego. Kilka miesięcy po przyjeździe do Brazylii grzywka mojej córki wymagała natychmiastowego strzyżenia, a akurat kupowałyśmy materiały szkolne w tej galerii, więc postanowiłam skorzystać z okazji. Popełniłam błąd, bo nie zapytałam ile kosztuje strzyżenie dzieci. Ale przecież w takich miejscach mają ustalone stawki no i ile, do cholery, może kosztować skrócenie grzywki?! Przesympatyczny fryzjer z tatuażami umył Małej włosy, podciął końcówki i grzywkę i wysuszył jej głowę. Zapłaciłam za to 175 reali!!! Po tamtym kursie około 200zł! Tyle to nie płacę nawet za swoje strzyżenie i farbowanie razem wzięte. Wściekłam się, bo wykorzystali, że nie mówiłam po portugalsku. Gringo są łatwym celem, bo i tak nie potrafią się dogadać ani wykłócić o swoje, a jak wiadomo śpią na pieniądzach. Teraz wszystkim moim znajomym odradzam tę sieć i choć pewnie takiemu gigantowi ja jedna nie zaszkodzę, to kto wie, ile jeszcze osób źle potraktowali.
Innym razem kupiłam naprawdę drogą zabawkę pod choinkę dla córki. Tutaj w zwyczaju jest pakowanie prezentów, co w praktyce oznacza włożenie pudełka do specjalnej, firmowej torebki i przewiązanie jej wstążką. Ani to ładne, ani świąteczne i do tego z logo sklepu. Powiedziałam, że nie chcę pakowania, szczególnie, że na tę usługę czekało ze dwadzieścia osób. Powtórzyłam chyba ze trzy razy, ale i tak zabrali moje pudełko z kasy na stanowiska pakowania. No i oczywiście nikt się nie zgodził, żebym odebrała swój zakup bez kolejki. Odstałam kilkanaście minut i kiedy kolejny raz musiałam zdziwionej babce powiedzieć, że nie chcę pakowania, poniosło mnie. Więcej tam zakupów nie zrobiłam.
Kolejnym takim miejscem od jakichś dwóch miesięcy jest punkt usług krawieckich. I to nie dlatego, że nie wszyli suwaków do mężowskich spodni na czas, bo po prostu nikt nie oznaczył co i na kiedy i wygrzebali paczkę jakimś cudem dopiero, jak przyszłam ją odebrać. Również nie dlatego, że Pablo chciał te spodnie zabrać ze sobą w delegację, w którą jechał następnego dnia. Wkurzyło mnie podejście krawcowej, która poradziła mi przyjechać na osiemnastą. Zaprotestowałam, że o tej porze to ja będę stała godzinę w korkach, na co usłyszałam, że przecież oni są czynni do dwudziestej. Miałam inne plany na wieczór, a zamiast "przepraszam" usłyszałam dobre rady. Odebrałam te ubrania po dwóch tygodniach i więcej tam nie pójdę!
Rozumiem, że komuś może zdarzyć się wpadka i mam na to dużą tolerancję, ale nie znoszę oszustów i olewaczy i debili. Przy takich ludziach strzelam focha natychmiast i nigdy nie wracam.
środa, 7 grudnia 2016
Szkolni spadochroniarze
Moja córcia miała w tym roku kłopoty z matematyką. Nie dziwię jej się wcale, bo przecież każdy z nas liczy w języku matki, a ona musi po portugalsku, bo ja jej nie potrafiłam pomóc. Nie dość, że mają tu trochę inne metody, niż moje ze szkolnych czasów, to jeszcze dla mnie ten portugalski jest najgorszy właśnie w kwestii liczb. Załatwiłam Małej korepetycje, ale martwiłam się, że i tak nie zaliczy. Ta nerwówka trwała praktycznie do ostatniej chwili, ostatnim sprawdzianem był ten z matmy i niespodziewanie zuch dziewczyna test zdała śpiewająco. Udało się uratować średnią i wakacje.
Nie wiem, jak wyglądają szkoły publiczne w tym kraju i nie chcę wiedzieć, bo edukacja w Brazylii jest na najgorszym poziomie na świecie. Ale nasza szkoła prywatna nie zostawia spadochroniarzy na następny rok. Dzieci z kłopotami po prostu uczą się o dwa tygodnie dłużej. Podczas gdy ich rówieśnicy mają już wakacje, one powtarzają tylko wybrany materiał i ponownie zdają test.
Taki system jest moim zdaniem dużo bardziej motywujący, bo kto by chciał chodzić do budy latem. Każdy dzieciak by się sprężył. Za to wizja powtórzenia klasy, to w mojej opinii totalne podcięcie skrzydeł i w dodatku bezcelowe. Jeśli trzeba z powodu jednego przedmiotu, przez rok uczyć się od nowa wszystkich innych, to po co się wysilać z tych innych?
wtorek, 6 grudnia 2016
Audyt się nie udał
Dziś mój ukochany odebrał z lotniska dwie bardzo ważne szyszki, które przyjechały do niego z wizytacją i od razu zabrał ich w teren. Po drodze do fabryki utknęli na chwilę w korku. Tak naprawdę policja zatrzymała ruch, żeby usunąć zwłoki i samochód - jedno i drugie podziurawione jak ser szwajcarski bronią automatyczną. Pełno krwi...
Samochód był służbowy, chłopaki z ciekawości sprawdzili firmę - zajmuje się audytami. Od razu im się odechciało robienia audytu w fabryce.
Samochód był służbowy, chłopaki z ciekawości sprawdzili firmę - zajmuje się audytami. Od razu im się odechciało robienia audytu w fabryce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)