Moja córcia miała w tym roku kłopoty z matematyką. Nie dziwię jej się wcale, bo przecież każdy z nas liczy w języku matki, a ona musi po portugalsku, bo ja jej nie potrafiłam pomóc. Nie dość, że mają tu trochę inne metody, niż moje ze szkolnych czasów, to jeszcze dla mnie ten portugalski jest najgorszy właśnie w kwestii liczb. Załatwiłam Małej korepetycje, ale martwiłam się, że i tak nie zaliczy. Ta nerwówka trwała praktycznie do ostatniej chwili, ostatnim sprawdzianem był ten z matmy i niespodziewanie zuch dziewczyna test zdała śpiewająco. Udało się uratować średnią i wakacje.
Nie wiem, jak wyglądają szkoły publiczne w tym kraju i nie chcę wiedzieć, bo edukacja w Brazylii jest na najgorszym poziomie na świecie. Ale nasza szkoła prywatna nie zostawia spadochroniarzy na następny rok. Dzieci z kłopotami po prostu uczą się o dwa tygodnie dłużej. Podczas gdy ich rówieśnicy mają już wakacje, one powtarzają tylko wybrany materiał i ponownie zdają test.
Taki system jest moim zdaniem dużo bardziej motywujący, bo kto by chciał chodzić do budy latem. Każdy dzieciak by się sprężył. Za to wizja powtórzenia klasy, to w mojej opinii totalne podcięcie skrzydeł i w dodatku bezcelowe. Jeśli trzeba z powodu jednego przedmiotu, przez rok uczyć się od nowa wszystkich innych, to po co się wysilać z tych innych?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz