piątek, 24 marca 2017

Wakacje

Przed nami jedyne w tym roku wakacje. Jutro wylatujemy na piękną wyspę na północy Brazylii. Zaprzyjaźnieni Brazylijczycy polecili nam to miejsce jako zdecydowanie warte zobaczenia przed powrotem do Europy. Zaznaczyli przy tym, że tanio to tam nie jest, ale zdecydowanie warto.
Dowiedzieliśmy się, że Fernando do Noronha to wyspa - rezerwat, sporo oddalona od stałego lądu. Trzeba tam polecieć.
Wyszukałam hotel i akurat była promocja, więc się ucieszyłam i chwilę później udało mi się znaleźć tanie bilety. Zarezerwowałam hotel, minutę później kliknęłam KUP BILET i okazało się, że wyświetliło mi cenę za osobę, a nie total. Nie spodziewałam się zapłacić trzy razy więcej, ale z hotelu w promocyjnej cenie nie mogłam już zrezygnować, więc nie miałam wyjścia.
Pochwaliłam się koleżankom, gdzie jadę i nagle się okazało, że to jakaś super mega miejscówa, gdzie się pływa z delfinami i żółwiami w raju na ziemi. Wszystkie mi zazdroszczą, każda chce tam jechać, a jedna już nawet była. I ta jedna powiedziała mi, że do kosztów pobytu muszę doliczyć również "opłatę klimatyczną", a to dla naszej trójki prawie tysiąc złotych, opłatę za kartę wstępu na plaże - taki ski pass oraz że powinniśmy wynająć samochód, bo odległości są zbyt duże, a inne środki lokomocji się nie opłacają. Oczywiście auto to kolejny tysiąc. Ale oczywiście warto i ona chciałaby tam wrócić. Pablo się wkurzył, obojgu nam się odechciało tej wycieczki. Teraz się jeszcze okazało, że większość restauracji gotuje na odsolonej wodzie morskiej, co może stanowić pewien kłopot dla nieprzyzwyczajonego żołądka.
Na koniec hotel w odpowiedzi na moja prośbę o transfer z lotniska przypomniał mi, że mam rezerwację na pokój dwuosobowy i nie ma w nim miejsca na dostawkę, ale oczywiście mogę go zamienić na większy pokój za wyższą cenę. Nie wiem, jak to się stało! Zawsze rezerwuję pokoje dla trzech osób i nigdy mi się nie zdarzyło przeoczyć własnego dziecka.
Szlag by to wszystko trafił. Zaopatrzyłam się już w leki, przygotowałam porcje obiadowe dla mojego małego niejadka i uzbroiłam się w uśmiech. Będzie co ma być. To nasze ostatnie wakacje w Brazylii, jedyne w tym roku, więc muszą się udać. Poza tym chcę zobaczyć ten raj na ziemi, póki jeszcze mam szansę.
Opiszę wszystko za tydzień, jak wrócę. A potem czas przyspieszy, będę musiała pozamykać sprawy, wydać przyjęcie pożegnalne i spakować się na wyjazd. Zostanie mi na to tylko półtora miesiąca. Ale wzorem Scarlett "Pomyślę o tym jutro".

czwartek, 23 marca 2017

Słowo honoru

Po czym kobieta w Polsce poznaje, że ma do czynienia z prawdziwym mężczyzną? Po tym, że zawsze może na nim polegać, że zawsze dotrzymuje słowa.
Tutaj każdy facet jest macho, ale każdy rzuca słowa na wiatr nawet w biznesie, a może właśnie szczególnie w biznesie.
Mam do naprawienia szafę. Obdzwoniłam kilku stolarzy, do jednego się nawet dodzwoniłam, umówiłam na spotkanie, ale nie przyszedł. Oczywiście nie zadzwonił, po prostu się nie pojawił. Gdybym była Brazylijką, zadzwoniłabym jeszcze raz. Ale nie jestem i nie chcę tego pana tu nawet widzieć.
Zamówiłam też serwis do prania sof i wykładziny. Tu się wynajmowany dom oddaje w stanie idealnym: odmalowany i wysprzątany, nie mam więc wyjścia i muszę obdzwonić kilku fachowców. Przemiły młody człowiek uprał mi sofy, ale nie miał przy sobie maszyny do prania dywanów. Obiecał, że wróci następnego dnia, skasował należność i odjechał. Niestety nie pojawił się ani następnego dnia, ani kolejnego. Po tygodniu ponownie zadzwoniłam do firmy, przypomniałam się i umówiłam na dzień i godzinę. I oczywiście znów wykazałam się naiwnością. Nie wiem, ile jeszcze razy przyjdzie mi zadzwonić, ale tłumaczę sobie, że przynajmniej ćwiczę portugalski. Szkoda tylko, że moja nauczycielka, starsza pani, uznała, że jedynym przekleństwem godnym damy jest "o kurcze", więc nawet nie umiem kogoś zwyzywać.

piątek, 17 marca 2017

"A ja rosnę i rosnę, latem zimą, na wiosnę i niedługo przerosnę mamę tatę i sosnę" ;)

Ostatnio znajomi expaci wrzucili na fejsa swoje zdjęcie sprzed trzech lat, kiedy to dopiero przeprowadzili się do Kurytyby. Zaskoczyło mnie, że byli wtedy sporo szczuplejsi.
Niestety ja też chyba byłam trochę lżejsza zanim przeszłam na tutejszą dietę. Uważam na to, co jem, dużo trenuję, ale mam też bogate życie towarzyskie, czytaj: często pijemy alkohol. Ale i tak nie rozumiem, co się stało z moim metabolizmem.
Jako dwudziestolatka imprezowałam z rówieśnikami całą noc, a następnego dnia szłam na wykłady. Pomiędzy zajęciami zażerałam się hamburgerami i kebabami, po południu szłam jeszcze na piwo z sokiem do jednego ze studenckich barów, których pełno było na Krakowskim Przedmieściu. Zimą wolałam pić grzane wino. Mimo tego niezdrowego trybu życia byłam wtedy szczuplejsza niż kiedykolwiek i miałam siły na kolejne i kolejne imprezy.
Dziś chodzę spać o 21:00, sama piekę chleb z mąki razowej, prawie nie jem mięsa, do restauracji chodzę najchętniej na sushi. Nie pijam już mocnych alkoholi, a pojemność na pozostałe trunki spadła mi o połowę. Wiem już, co to jest siłownia, o istnieniu której miałam bardzo mgliste pojęcie w czasach studenckich. To fakt: jeżdżę samochodem i nie ogarniam już komunikacji miejskiej. Wakacje spędzam leżąc na plaży i taplając się z córką w wodzie (i to też pod warunkiem, że jest ciepła), a kiedyś łaziłam po Tatrach. Całe wieki nie byłam na nartach, a jako studentka dorabiałam sobie jako pomocnik instruktora, co razem z prywatnymi wyjazdami dawało mi 5 tygodni białego szaleństwa.
Teraz dużo ćwiczę, choć mam z tego mniej frajdy, uważam na to co jem, a na swoją obronę mam jeden ważny argument: jakość jedzenia w Brazylii. Oczywiście, mięso mają wspaniałe, a ilość owoców przyprawia o zawrót głowy. Ale to mięso podaje się utaplane w soli i bez dodatku warzyw, których jest tu jak na lekarstwo. Wszystko jest obficie dosłodzone lub posolone, nie istnieje śmietana poniżej 36 procent, można za to kupić taką 42-procentową, chleb bardziej przypomina bułkę, a bułka watę. Wszystkie produkty sojowe są obrzydliwie słodkie, a to, co nie ma w składzie cukru, ma zabójcze ilości aspartamu. Sektor żywności organicznej i naturalnej dopiero raczkuje i trudno jest zjeść coś naprawdę zdrowego. Dlatego wszystko, co możliwe, przygotowuję od podstaw sama. A dupa rośnie jak rosła!

czwartek, 16 marca 2017

Refleksja dnia

Odwoziłam rano męża do pracy i w czasie tej przejażdżki rozpaczliwe szukaliśmy stacji radiowej, która nie nadawałaby zawodzenia. O rany! Jak dobrze! Już wkrótce nie będziemy zmuszeni słuchać brazylijskiej muzyki!

czwartek, 9 marca 2017

Idealne ciało



Dziś na siłowni widziałam idealne kobiece ciało. I widziałam je nago, więc wiem, co mówię.
Po dwóch godzinach intensywnego treningu poszłam pod prysznic i natknęłam się na kobietę mniej więcej w moim wieku, czyli już nie podlotek ;) Równie dobrze mogła być młodsza, trudno ocenić kogoś z taką tapetą na twarzy.
Wysoka, idealne uczesana i umalowana, miała też wyrzeźbiony każdy mięsień ciała. Aż mnie zatkało na ten widok. Top i majtki do kompletu oczywiście, a pod nimi równomierna opalenizna na pewno nie zdobyta na brazylijskich plażach, na których paradowanie topless jest prawnie zakazane. No i te piersi, których nie ima się grawitacja, mimo ich pokaźnych rozmiarów... Poza tym blizny po operacji wciąż były widoczne.
Nie, nie jestem przeciwniczką operacji plastycznych. Wręcz przeciwnie: powstrzymują mnie tylko ogromne koszty takich zabiegów. Nie dziwię się, że ktoś, kto ma idealne ciało, nie chce mieć dwóch, sflaczałych po wykarmieniu dzieci, worków na wysokości pępka.
Zastanowiło mnie co innego. Ja na siłkę chodzę bez makijażu, bo i tak spłynie. Po krótkim czasie moja fryzura przypomina pudla od nadmiaru wilgoci, więc nie ma sensu poświęcanie jej czasu, no i zawsze zakładam najwygodniejsze majtki jakie mam, czyli moje stare i sprane bawełniane figi. Wstyd przyznać, ale prawdą jest, że stawiam komfort ponad wygląd, bo choćbym nie wiem ile wysiłku włożyła w swoją stylizację i tak po godzinie wyglądam jak czerwony, sapiący piec przemysłowy. Przecież i tak nikt nie widzi tych cholernych majtek, a przynajmniej nie odznaczają się pod obcisłymi spodniami treningowymi i nie krępują ruchów.
Ćwiczę, bo lubię i dlatego, że wolę być zbyt umięśniona niż pulchna. Już dawno pogodziłam się z faktem, że wiotka i eteryczna nigdy nie będę, nie ten typ niestety.
I oto natykam się na ideał. No mucha nie siada i nie ma się do czego przyczepić. Wyrzeźbione mięśnie obciągnięte opaloną skórą zaimponowały mi bardzo i nie przeczę, że chciałabym tak wyglądać. Ale natychmiast pojawiło się pytanie: jakim kosztem? Skoro ja ćwiczę po 2-3h dziennie, ile ona musi ćwiczyć, nawet jeśli ma predyspozycje? Pewnie jest też na diecie, spędza sporo czasu na sztucznym opalaniu, robieniu makijażu i fryzury. Ile to pochłania pieniędzy? A co z życiem rodzinnym i towarzyskim, imprezami, relaksem, swobodą? Czy ma czas na coś innego niż dbanie o swój wygląd? Czy ona kiedykolwiek jest z siebie zadowolona? Czy ja naprawdę chcę tak wyglądać? Czy jestem gotowa zapłacić taką cenę?
Na dietę wróciłam i jestem na niej już od kilkunastu dni, ale nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Jutro potrenuję trzy godzinki, pojutrze dwie. A w weekend wreszcie sobie odpuszczę i pójdę na grilla do przyjaciół, żeby w przyszłym tygodniu znów mieć jakieś kalorie do spalenia.

niedziela, 5 marca 2017

Niektórym przygrzało

Jest lato i wreszcie jest słońce. Przy tej wilgotności kiepsko sobie radzę, pocę się nawet schodząc po schodach, więc w domu siedzę tylko w majtkach i podkoszulku. Niektórzy jednak przenieśli ten nieformalny strój letni na ulice :D





piątek, 3 marca 2017

...i po karnawale

Wczoraj życie wróciło do normy, a ludzie do pracy. Nie obyło się jednak bez kilku zaskoczeń. To znaczy zaskoczeni byliśmy my, bo Brazyljanie karnawał piją z mlekiem matki.
Spodziewaliśmy się dzikich tłumów na plaży, dlatego nigdzie się nie wybraliśmy. Poza tym Pablo musiał być w pracy, bo w Kurytybie te dni nie są wolne ani oznaczone jako świąteczne w kalendarzu. Tym nie mniej szkoły były pozamykane. Ku naszemu zdziwieniu również centrum handlowe działało w godzinach "niedzielnych", a za lunch w restauracji policzono nam weekendową stawkę. Mój mąż nie miał gdzie zostawić samochodu, bo parking pod jego biurem był przez trzy dni nieczynny. Wyludnione miasto wróciło do życia dopiero w czwartek, mimo że oficjalnie żadnego święta nie było, ale wciąż jeszcze jest lekko sennie - część mieszkańców przedłużyło sobie wakacje do końca tygodnia.
Dla Brazylijczyków nowy rok zaczyna się po karnawale, który często kończy okres wakacji (dzieci wracają do szkoły w lutym lub dopiero po karnawale w zależności od tego, kiedy w danym roku wypadają ostatki). To jak nasz polski wrzesień, kiedy kończy się laba i wszystko wraca na utarte tory.

Jednak w zeszłym roku nastąpiła spora zmiana w prawie brazylijskim. Już nie można odmówić "dmuchania w balonik". Kiedyś ludzie bezkarnie jeździli na dwóch gazach, bo policja nie miała jak udowodnić winy. Mogli pociągnąć do odpowiedzialności tylko tych, którzy spowodowali wypadek. To się zmieniło i we wtorek byliśmy świadkami ciekawego obrazka. Pod naszym supermarketem patrol policji kazał dmuchać każdemu, kto odjeżdżał ze sklepowego parkingu. Liczba porzuconych na poboczu samochodów rosła z minuty na minutę. Brazylijczykom trudno będzie wyrwać się z tych konkretnych "torów". Wszak przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka ;p

środa, 1 marca 2017

Wypowiedzenie ;)

Żeby zwiedzić Brazylię w trzy lata, musielibyśmy tylko podróżować, a nie pracować i codziennie odwozić dziecko do szkoły. Dlatego nie znamy nawet jej połowy. Za to przez te ostatnie lata żyliśmy życiem Brazylijczyków z klasy średniej i napisałam na ten temat chyba już wszystko. Nie wiem, czy byłabym wstanie poznać tubylców i ich kulturę jeszcze lepiej, musiałabym pewnie rozwieść się i związać ponownie z jakimś lokalesem. Albo co najmniej zatrudnić na etat opiekunkę do dziecka, żeby móc pogłębić moją mizerną wiedzę dotyczącą życia nocnego. Nie mam na to ochoty, czasy całonocnych imprez w modnych klubach zostawiłam za sobą bez żalu lata temu.
Mam świadomość tego, że nie do wszystkiego jesteśmy dopuszczani jako obcokrajowcy z tej "lepszej" części świata. Ja sama ukrywam swoje "narodowe" wady przed koleżankami z Zachodu... Chociaż nie, przestałam ukrywać i się kontrolować. W gruncie rzeczy wszyscy w Europie jesteśmy do siebie bardzo podobni jako jednostki. Mamy takie same marzenia i problemy, i podobnie patrzymy na życie. Jesteśmy z tego samego kręgu kulturowego i te różnice, które tak nas kują w oczy, kiedy wyjeżdżamy do któregoś z krajów Unii, są śmiesznie małe z dalszej perspektywy.

Tak, czuję że wyczerpałam już temat naszych przygód w Brazylii. Skończył się też nasz czas tutaj. Z końcem maja przeprowadzamy się z powrotem do Polski, gdzie mój mąż dostał nową pracę. Nas wszystkich czekają w związku z tym wyzwania. O zamykaniu naszych spraw w Kurytybie będę pisała do końca, choć zapewne przez to mój blog stanie się dużo bardziej osobisty niż do tej pory.
O naszej adaptacji do życia w polskich realiach pisała już nie będę, bo musiałabym stworzyć nowy blog: "Repatrianci".
Muszę przyznać, że miałam zupełnie inne wyobrażenia co do prowadzenia bloga, ale spodobało mi się. Niestety muszę rozwiązać umowę o dzieło z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia ;) To i tak więcej niż oczekuje ode mnie ustawa ;p