Wczoraj życie wróciło do normy, a ludzie do pracy. Nie obyło się jednak bez kilku zaskoczeń. To znaczy zaskoczeni byliśmy my, bo Brazyljanie karnawał piją z mlekiem matki.
Spodziewaliśmy się dzikich tłumów na plaży, dlatego nigdzie się nie wybraliśmy. Poza tym Pablo musiał być w pracy, bo w Kurytybie te dni nie są wolne ani oznaczone jako świąteczne w kalendarzu. Tym nie mniej szkoły były pozamykane. Ku naszemu zdziwieniu również centrum handlowe działało w godzinach "niedzielnych", a za lunch w restauracji policzono nam weekendową stawkę. Mój mąż nie miał gdzie zostawić samochodu, bo parking pod jego biurem był przez trzy dni nieczynny. Wyludnione miasto wróciło do życia dopiero w czwartek, mimo że oficjalnie żadnego święta nie było, ale wciąż jeszcze jest lekko sennie - część mieszkańców przedłużyło sobie wakacje do końca tygodnia.
Dla Brazylijczyków nowy rok zaczyna się po karnawale, który często kończy okres wakacji (dzieci wracają do szkoły w lutym lub dopiero po karnawale w zależności od tego, kiedy w danym roku wypadają ostatki). To jak nasz polski wrzesień, kiedy kończy się laba i wszystko wraca na utarte tory.
Jednak w zeszłym roku nastąpiła spora zmiana w prawie brazylijskim. Już nie można odmówić "dmuchania w balonik". Kiedyś ludzie bezkarnie jeździli na dwóch gazach, bo policja nie miała jak udowodnić winy. Mogli pociągnąć do odpowiedzialności tylko tych, którzy spowodowali wypadek. To się zmieniło i we wtorek byliśmy świadkami ciekawego obrazka. Pod naszym supermarketem patrol policji kazał dmuchać każdemu, kto odjeżdżał ze sklepowego parkingu. Liczba porzuconych na poboczu samochodów rosła z minuty na minutę. Brazylijczykom trudno będzie wyrwać się z tych konkretnych "torów". Wszak przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka ;p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz